Gdy miałem 4 lata lubiłem jeździć z ojcem na działkę przy Wylotowej. Po prawej stronie stało wysokie drzewo, za nim buda - prowizoryczny budynek gospodarczy, którego wnętrze kryło łóżko polowe i jakiś stary mebel z szufladą. W okienku swą sieć zawsze rozpinał pająk krzyżak. Po drugiej stronie działkowego podwórka mieszkał pies w budzie, a za nią stały namioty kryte folią, w których ojciec hodował ogórki i pomidory. Całość otaczała przestrzeń pełna sadzonek ziemniaków. Tak to pamiętam.
Pierwszym naszym psem działkowym był Murzyn, dość łagodny kundel o czarnej sierści, po nim przyszła Norka, równie sympatyczna jasnobrązowa kundlica. Trzeciego z kolei psa miałem honor sam nazwać. Dostał ksywkę Bocian. Długo nie pożył, zakończywszy swój psi żywot pod kołami jakiegoś samochodu. Najbardziej nie lubiłem czwartego, Tatara. Ganiał mnie dookoła tatowego Żuka i chciał ugryźć w tyłek.
Z gałęzi wysokiego drzewa ojciec wycinał dla mnie fujarki, na których grało się jeden dzień, nie dłużej. Później stawały się bezużytecznym kawałkiem drewna. Spod dachu budy wyciągał zaś delikatne wróble jajeczka, które nieporadnie upuszczałem na ziemię.
Z działki przywoziłem pudełka po zapałkach pełne stonek ziemniaczanych, much, chrabąszczy i najbardziej atrakcyjnych, gdyż wykopywanych spod powierzchni ziemi pędraków. Raz przywiozłem zdechłego kreta. Chciałem go karmić na balkonie naszego blokowego mieszkania, aby ożył, ale mama nie wyraziła na to zgody.
W takim działkowym namiocie foliowym jadłem swe najlepsze śniadanie w życiu - jajecznicę ze szczypiorem usmażoną przez ojca na jakimś prowizorycznym palenisku.
Największa przygoda dzieciństwa również zdarzyła się na działce. Pojechaliśmy wieczorem. Spaliśmy w totalnej ciemności we wnętrzu budy na polowym łóżku. Długo nie mogłem zasnąć, wsłuchując się w chrobotanie myszy grasujących wewnątrz. Rano wstaliśmy wcześnie wraz ze świtem i poszliśmy na ryby do starego koryta Warty. Trzymałem w rękach wędkę, uczyłem się działania spławika i z największą przyjemnością obserwowałem pojawiające się w wiaderku ryby. Przywieźliśmy wtedy do domu 4 krasnopiórki. Z prawdziwego polowania.
Tatar, Murzyn - dziś takie imiona dla psów nie do pomyślenia no nie? Fajne wspomnienia :)
OdpowiedzUsuńTo prawda. Polityczna poprawność wdarła się w nasze życie bardzo skutecznie. A ja dopiero zdałem sobie sprawę z tego, że z tymi imionami psów nie ten teges gdy zobaczyłem Twój komentarz. Tak naturalne mi się wydają.
OdpowiedzUsuń