niedziela, 18 czerwca 2023

Stanisław Paczkowski, 3xpradziadek

Gdy 11 lat temu zajmowałem się genealogią "moich" Paczkowskich, okazało się, że wyciągnąłem błędne wnioski dotyczące śmierci 3xpradziadka Stanisława Paczkowskiego. Pisałem wówczas:

"Do aktu chrztu Wawrzyńca Paczkowskiego dotarłem łatwo. Urodził się 3 sierpnia 1851 roku w Krzyżownikach. Rodzicami jego byli Stanisław Paczkowski, ubogi wieśniak (łac. colonus) i Dorota z Derdów. Okazało się, że mój prapradziadek wychowywany był bez matki. Wkrótce bowiem znalazłem akt zgonu Doroty, która zmarła 3 listopada 1852 roku w Krzyżownikach, pozostawiając męża Stanisława. Nie napotkałem na inne rodzeństwo Wawrzyńca, poza jednym dziwnym aktem. 24 marca 1855 roku umarła w Krzyżownikach w wieku lat 7, córka Stanisława Paczkowskiego i Doroty z Derdów. Według tego zapisu, w 1855 roku nie żył już ojciec Katarzyny, Stanisław. Nie trafiłem jednak na jego akt zgonu pomiędzy 1852, a 1855 rokiem."

Gdy w styczniu byłem w Archiwum Państwowym w Poznaniu i  w Archiwum Archidiecezjalnym w Poznaniu, sprawdziłem jeszcze raz dokładnie akta zgonu z parafii w Kiekrzu z lat 1852-1855 i aktu zgonu Stanisława Paczkowskiego nie znalazłem.

Spoglądając jeszcze raz na akt zgonu Katarzyny Paczkowskiej z roku 1855, jestem pewien, że innych wniosków niż takie, iż zmarła 7-letnia sierota po Stanisławie Paczkowskim i Dorocie z Derdów wysnuć nie można było. Akt zgonu wyraźnie zaznacza: "Pater defuncta".



Powyższy akt zgonu pochodzi z ksiąg stanu cywilnego parafii rzymskokatolickiej w Kiekrzu, przechowywanych w Archiwum Państwowym w Poznaniu. Ale unikaty akt zgonu w formie opisowej po łacinie znajdują się w Archiwum Archidiecezjalnym. Postanowiłem więc sprawdzić księgę zgonów z roku 1855, gdy byłem właśnie w tym drugim archiwum. I ta oryginalna metryka zgonu Katarzyny wyjaśniła wszystko. Oto jej zapis:

"Die 24 Martii hora 8 vespere obiiti ratione hydropis puella Catharina filia labs. Stanislai Paczkowski, coloni at jam defuncta Dorothea Derda parentum Astatis sua 7 annos cujun corpus Die 27 Martii Sepultum."

Tłumaczenie tego aktu wygląda następująco:

"24 marca o godzinie 8 wieczorem na puchlinę zmarła dziewczynka Catharina, córka pracowitego. Stanisława Paczkowskiego, kolonisty i już nieżyjącej Dorothy Derdy, rodziców 7-letniego dziecka, którego ciało zostało pochowane 27 marca.”

I wszystko stało się jasne. Stanisław Paczkowski żył w marcu 1855 roku. "Uśmierciłem go" zbyt wcześnie.

W kolejnym kroku sprawdziłem więc bazę danych poznan-project, która zawiera indeksy ślubów z parafii szeroko rozumianej Wielkopolski i znalazłem akt ślubu następujący:


Stanisław Paczkowski, 30-letni wdowiec ze wsi Krzyżowniki ożenił się powtórnie 10 lipca 1853 roku w kościele ewangelickim pw. św. Krzyża w Poznaniu z 20-letnią panną wyznania ewangelickiego, Julianną Teichmann, córką Antoniego.

Wróciłem następnie do wyników mych wcześniejszych poszukiwań w metrykach parafii w Kiekrzu przeprowadzonych w roku 2009 oraz w roku 2012. Stanisław z Julianną mieli 4 dzieci: Józefę urodzoną w roku 1855, Apolonię (1857-1857), Franciszkę urodzoną w roku 1858 i Antoniego (1860-1860).

Mój prapradziadek Wawrzyniec był więc jedynym dzieckiem ze związku Stanisława Paczkowskiego z Dorotą Derdą, które dożyło wieku dorosłego. Wychowywał się z dziećmi z pierwszego małżeństwa swej matki ze Stanisława Taysnerem i z dziećmi swego ojca z Julianną Teichmann.

Podczas wizyty w Archiwum Archidiecezjalnym odnalazłem również akt chrztu Doroty Derdy, pierwszej żony Stanisława, a mojej 3xprababci. Urodziła się w roku 1816 w Krzyżownikach, jako córka Michała Derdziaka i Marianny z Gordziejowskich.

W tym momencie nie wiem, jakie były dalsze losy Stanisława Paczkowskiego po roku 1860, ale mam pomysł na dalsze poszukiwania w tej materii.

środa, 31 maja 2023

Wypadek w Kuleszach Kościelnych opisany w Gazecie Świątecznej

Po raz kolejny udało mi się potwierdzić, jak owocne może być wertowanie starej prasy w cyfrowych bibliotekach. Niestety, jest ono też bardzo czasochłonne. Dodatkowo, wyszukiwanie po nazwisku "nie działa" bezbłędnie w zdecydowanej większości polskich bibliotek. Dlatego przeglądam od czasu do czasu, numer po numerze, Gazetę Świąteczną, gdyż zawiera ciekawostki sprzed ponad 100 lat z każdej części ziem polskich i litewskich, wówczas pod zaborami. Czasami udaje mi się trafić na ciekawy artykuł z wiosek i miast, gdzie mieszkali moi przodkowie. A gdy ciekawostka obejmuje tereny dzisiejszego województwa podlaskiego, wówczas trafia w postaci artykułu tutaj.

Weźmy pod lupę taki oto akt zgonu z parafii rzymskokatolickiej w Kuleszach Kościelnych:


Spisany został w Kuleszach Kościelnych 19 marca 1886 roku w języku rosyjskim, jaki wówczas, po Powstaniu Styczniowym obowiązywał księży - urzędników stanu cywilnego na terenach Królestwa Kongresowego. Nietypowym zapisem, który można wychwycić, gdy takich akt przejrzy się setki, jest zapis na samym początku: "Według pisma od wójta gminy Mazowieck". Z reguły akta zgonu z tych terenów zaczynają się standardowo "Działo się w ... dnia ...". Niestety z treści aktu nie dowiemy się, dlaczego akt zgonu spisano według pisma wójta gminy Mazowieck (Mazowieck - czyli dzisiejsze Wysokie Mazowieckie).

Dowiadujemy się za to, że zmarłym był 46-letni kawaler Łukasz Grodzki, syn zmarłych Antoniego Grodzkiego i Anieli z Kuleszów, urodzony w Kuleszach Podlipnem, zamieszkały w Kuleszach Kościelnych. Łukasz Grodzki zmarł 9 marca 1886. To druga informacja, która jest dość nietypowa, biorąc pod uwagę datę spisania aktu. Dlaczego czekano tak długo?

Częściowe wyjaśnienie zagadki znajduje się w artykule z Gazety Świątecznej (nr 14 z roku 1886).


"Śmierć w ogniu.

Nocą po ostatnim wtorku zapustnym spaliła się karczma we wsi Kuleszach Kościelnych w powiecie Mazowieckim, gubernji Łomżyńskiej, i w ogniu zginął robotnik Łukasz Grudzicki.[...]"

W artykule imię zmarłego podano jako Łukasz Grudzicki. W takch sytuacjach z nieodzowną pomocą przychodzi Geneteka, zwłaszcza, że metryki parafii w Kuleszach Kościelnych zostały zindeksowane. I okazuje się, że na terenie parafii nazwisko Grudzicki nie występowało, a do naszego przypadku pasuje tylko akt zgonu Łukasza Grodzkiego. Przypuszczam, że jego zwłoki odkryto w pogorzelisku karczmy, a dochodzenie i oficjalne spisywanie protokołu spowodowało opóźnienie w rejestracji aktu zgonu.

poniedziałek, 24 kwietnia 2023

Kulesze Kościelne i Kalinowo Solki

W Kuleszach Kościelnych czuć w powietrzu nieprzyjemny zapach charakterystyczny dla wielu miejscowości zachodniej części województwa podlaskiego, gdzie duża część rolników założyła duże gospodarstwa hodowlane bydła mlecznego. Dopiero po pewnym czasie nos przyzwyczaja się do tła zapachowego. W centrum miejscowości znajduje się interesujący kościół neogotycki pw. św. Barłomieja wybudowany w pierwszym kwartale XX wieku według projektu Józefa Piusa Dziekońskiego, popularnego wówczas architekta, autora choćby projektu białostockiej katedry.



Prawdziwym skarbem parafii kuleskiej jest rzeźba św. Rodziny datowana na XVI wiek, pochodząca z pierwszego modrzewiowego kościoła wybudowanego w XV wieku. Rzeźbę można dziś oglądać w ołtarzu bocznym w kościele.


Wychodząc ze świątyni zdałem sobie sprawę, że nie byłem w Kuleszach Kościelnych od niespełna 26 lat. Mam do tego miejsca spory sentyment. W lipcu 1997 roku zatrudniony zostałem w białostockim Biatelu. Pracowałem w dziale zwanym w skrócie "FDSy". Nazwa pochodziła od światłowodowego systemu dostępu o nazwie FDS-1, wyprodukowanego w pochodzącej z Hayward w Kaliforni firmie E/O Networks. Jednym z założycieli firmy był Anthony Jamroz, pochodzący z Annopola, który jako dziecko wyemigrował z rodzicami do Kanady w latach 30-ych XX wieku. Pierwszy system FDS-1 w początkach II połowy lat 90-ych testowany był w spółdzielni mieszkaniowej Słoneczny Stok, zanim trafił do Biatelu. W Kuleszach Kościelnych stanęła jednostka centralowa tego systemu, a ja swą pierwszą instalację jednostki abonenckiej ONU wykonywałem w Kalinowie Solkach, odległych o 6 km od Kulesz Kościelnych. To były złote lata dla polskiej telekomunikacji. Powstało wówczas wiele małych i większych firm telekomunkacyjnych, w tym lokalnych operatorów telekomunikacyjnych, którzy uzyskali po raz pierwszy po wojnie prawo do istnienia. Jednym z takich operatorów była firma Szeptel z Szepietowa, dla której właśnie tę instalację w Kalinowie Solkach wykonywałem. Siedziba firmy mieściła się, jeśli się nie mylę w budynku remizy strażackiej. Tam jeździliśmy po klucze od budynków, gdzie miał być instalowany nasz system.

Pamiętam, że budynek w Kalinowie Solkach był nie otynkowany w środku. Jeździłem tam z Kenem Perkinsem, który przyjechał specjalnie na nasze pierwsze instalacje. Brudna to była praca, palce miałem tłuste od żelu i pokaleczone końcówkami kabli, ale patrzę na nią dziś z sentymentem. Dziś już i Szeptel nie istnieje i po systemie FDS-1 nie ma śladu ani w Kuleszach Kościelnych, ani też  w Kalinowie Solkach. Budynek sklepu, gdzie na zapleczu stała szafa z systemem też jakoś inaczej, schludniej dziś wygląda.




poniedziałek, 20 marca 2023

Kleszczele

Miasteczka Kleszczele dotychczas zupełnie nie znałem. Kiedyś jeździłem z teściem do lasów pod Suchowolce na grzyby. Jedziemy na Kleszczele - mawiał, choć do miasteczka nie dojeżdżaliśmy. Na grzyby lubiłem z nim jeździć, ale we dwójkę. Wtedy zdarzało nam się odwiedzać ciekawe miejsca, a dla mnie, początkującego wówczas mieszkańca Podlasia arcyciekawe, jak na przykład bar z piwem w Gorodczynie, gdzie byliśmy jedynymi klientami zamawiającymi w języku innym niż tutejszy. Lubiłem też jeździć w większej grupie, z jego przyjaciółmi. Wówczas wypady na grzyby przeradzały się w prawdziwą leśną biesiadę, gdzie tylko kierowca był trzeźwy. A pod Suchowolce do lasu jeździliśmy rodzinnie i były to grzybobrania bardzo mało spontaniczne i nudne.

W Kleszczelach byłem po raz pierwszy przejazdem, gdy jechałem do Pińska na Białoruś przez przejście graniczne w Połowcach.

Postanowiłem to nadrobić. Wybrałem się do Kleszczeli w jeden z tych kapryśnych dni marcowych, gdy niebo zasnuwały chmury, wiał mroźny wiatr, czasami popruszyło śniegiem, aby za chwilę wypuścić słońce zza chmur i rozjaśnić scenerię żywszymi kolorami.

Dominantą miasteczka jest stojąca przy głównej drodze z Bielska Podlaskiego cerkiew prawosławna pod wezwaniem Zaśnięcia Najświętszej Marii Panny, wybudowana w 2 połowie XIX wieku. Budynek z trzema cebulastymi kopułami i dzwonnicą ma dość typowe dla podlaskich cerkwi barwy biało-niebieskie.


Wokół cerkwi stoją krzyże wotywne ładnie odmalowane w kolorze błękitnym. Jeden z nich, najciekawszy, ze zdjęciem, ufundowany przez żonę, upamiętnia Joanna Lenkiewicza, który zginął na polu bitwy w 1915 roku.


Cerkiew Zaśnięcia Najświętszej Marii Panny nie jest jedyną cerkwią w Kleszczelach. Nieco wcześniej, ale również przy głównej drodze stoi niepozorny drewniany budynek cerkwi pomocniczej pod wezwaniem św. Mikołaja, dużo starszy z 1709 roku, który stał się cerkwią po adaptacji starego budynku dzwonnicy.


Pozostając w temacie świątyń. Przy jednej z bocznych ulic stoi wybudowany w latach 1907-1910 kościół katolicki o dość nietypowym wezwaniu Zygmunta Burgundzkiego. Kościół katolicki przeżywał w Kleszczelach burzliwą historię. Pierwsza  świątynia została ufundowana przez króla Zygmunta I Starego i Bonę Sforzę w roku 1533. Istniała do najazdu moskiewskiego w 1659 roku, kiedy została zniszczona. Od tego czasu wierni korzystali z kaplicy przez kilkadziesiąt lat, do czasu wybudowania nowej, drewnianej świątyni w roku w 1723 roku. Po powstaniu styczniowym parafia w Kleszczelach została zamknięta, a kościół rozebrano. Obecny budynek powstał na fali odradzania się parafii katolickich na terenie zaboru rosyjskiego po carskim ukazie tolerancyjnym w 1905 roku.

W otoczeniu kościoła stoją dwa ciekawe nagrobki. Jeden z nich zawierający zdjęcie zmarłego, w formie kapliczki z figurą Matki Boskiej, należy do proboszcza kleszczelowskiego Teodozjusza Żylińskiego w latach 1922-1928, budowniczego widocznej na poprzednim zdjęciu stojącej obok kościoła drewnianej dzwonnicy.


Drugi, dużo bardziej skromny poświęcony jest farmaceucie, Michałowi Welento (1876-1944).


W Polsce prowincjonalnej bardzo często zwracają uwagę budynki ochotniczej straży pożarnej, mającej swe początki w okresie międzywojennym z nieodłączną figurą świętego Floriana, patrona strażaków (i przewodników). Nie inaczej jest w Kleszczelach, choć tutejsza straż pożarna może się poszczycić znacznie wcześniejszą metryką, sięgającą czasów zaboru rosyjskiego. Przed budynkiem stoi bardzo ciekawa rzeźba w drewnie ufundowana w 90-rocznicę powstania ochotniczej straży pożarnej już po odzyskaniu niepodległości.



W Kleszczelach stoi bardzo ciekawy drewniany budynek dawnego dworca kolejowego, wybudowany na przełomie XIX i XX wieku. Aby go zobaczyć, musiałem przejść do południowej części  miasteczka, tworzącej niejako oddzielną osadę, oddzieloną od głównej części Kleszczel łąkami. Po drodze minąłem stary domek kryty rdzewiejącą blachą oraz kapliczkę.


Stary drewniany budynek dworca w Kleszczelach jest rzadko już dziś spotykanym przykładem dawnych rosyjskich stacji kolejowych w naszym województwie. Jego stan jest bardzo zły niestety. Za parę, paręnaście lat zniknie prawdopodobnie z krajobrazu z krajobrazu miasteczka.
Wiadomo, że do końca sierpnia 1930 roku zawiadowcą stacji w Kleszczelach był Edward Górski, który 1 września tego roku został przeniesiony na stację w Bastunach. W latach 1931/1932 służbę na kolei w Kleszczelach pełnili: Stanisław Janczewski - zawiadowca, Wojciech Kubiak, Józef Matujzo, Czesław Soszyński i Michał Stefanowicz.


Stąd już niedaleko do kirkutu żydowskiego, ukrytego w lasku po prawej stronie drogi z Kleszczel do Czeremchy. Niestety kirkut bardzo trudno jest znaleźć. Nie prowadzi do niego żadna tablica informacyjna. Inną sprawą jest to, że niewiele z dawnego kirkutu się zachowało. Znalazłem tylko jedną macewę, choć podobno kilka ich się zachowało. Doszedłem do pomnika poświęconego tym, którzy zginęli w czasie Holocaustu oraz upamiętniającego tych, którzy przeżyli II wojnę światową: Josefa Białostockiego, Izaka Kleszczelskiego, Zelmana Wasermana, Symche Bursztyna, Lejzera Melameda.


Wiele nazwisk przedwojennej społeczności żydowskiej Kleszczeli można znaleźć przeglądając Obwieszczenia Publiczne wydawane przed wojną, ale także prasę przedwojenną. W 1925 sklep spożywczy w Kleszczelach prowadziła Ela Gajdamak. W 1926 wzmiankowano nabycie parceli przez Dyrekcję Lasów Państwowych w Siedlcach od Hersza Kleszczelskiego przy ulicy Bielskiej 4. W 1929 roku sprzedaż mięsa w Kleszczelach prowadził przy ulicy Kościelnej 2 Alter Zekel. Sara Mełamed w tym samym roku prowadziła herbaciarnię przy ulicy Rynkowej 23. W 1929 roku skradziono konia mieszkańcowi Kleszczel Beniaminowi Bystrynowi. Rok później zarejestrowano sklep żelaza Byszka Kapłańskiego przy ulicy Rynkowej. W roku 1931 przy ulicy Rynkowej 20 Lejb Szerman prowadził sklep spożywczy. Tego samego roku Szejna Białostocka prowadziła herbaciarnię w Kleszczelach. W roku 1932 sklep manufaktury i galanterii prowadził przy ulicy Rynkowej 6, Chaim Kaczalski.

Po wizycie na dawnym kirkucie wróciłem powoli do centrum miesteczka. Gdyby ktoś miał wątpliwości, jak dawną metryką szczycą się Kleszczele, przypomina o tym pomnik w parku poświęcony Zygmuntowi I Staremu, który nadał prawa miejskie Kleszczelom w roku 1495.


Na północnym skraju miasteczka przy drodze do Bielska Podlaskiego rozłożyły się dwa cmentarze chrześcijańskie, po prawej stronie drogi prawosławny, po lewej katolicki. Ciekawszy wydaje się cmentarz prawosławny zawierający sporo starych nagrobków. Oto kilka z nich.


Aleksander Sołowiewicz (1829-1911), protojerej cerkwi kleszczelskiej


Zofia Siehień z domu Kostko (1860-1923), Helena Kostko z d. Sieheń, po pierwszym mężu Kozłowska (1901-1988)


nagrobek z częściowo zachowaną inskrypcją z 1885 roku


nagrobek Nepomuceny Michalskiej z Malczewskich, matki generałowej ruskiej (1790-1833)


nagrobek Andrieja Daniluka i Juliana Tomaszuka, którzy zginęli pod parowozem na stacji Kleszczele w kwietniu 1896 roku

Na cmentarzu katolickim zwrócił moją uwagę nagrobek ojca i syna. Syn Tadeusz Pacho zmarł w roku 1942. Ojciec Czesław Pacho zmarł w roku 1953 zabity od uderzenia pioruna.


Po dość długim spacerze zaszedłem do Karczmy u Walentego. Przy jednym stoliku dwójka Ukraińców relacjonowała swemu polskiemu znajomemu przebieg wydarzeń 24 lutego zeszłego roku. Zamówiłem flaki i surówkę. Nie były złe, choć flaki niepotrzebnie zagęszczone mąką. Do knajpy w międzyczasie wszedł nieogolony mężczyzna w dresie i brudnych klapkach po małpkę. A ja, gdy już się najadłem wsiadłem do samochodu i pojechałem do Białegostoku.