czwartek, 10 grudnia 2020

Ozimkowie. Jesienne wyprawy do Poręb Dymarskich i Cmolasu

Był pochmurny, jesienny dzień. Trochę nawet padało, gdy pędziłem autostradą w kierunku Rzeszowa słuchając dwójki. Gdzieś na wysokości Katowic usłyszałem piękną piosenkę. Muzyka była góralska, głos dziewczęcy nieskazitelnie czysty, a aranżacja iście orkiestrowa. Później, już wieczorem, w hotelowym pokoju w Kolbuszowej, rozsmakowywałem się w muzyce nagranej przez Andrzeja Brandstettera z przyjaciółmi na płytę „Moje pocieszenie”. Mój wyjazd na Podkarpacie we wrześniu będzie kojarzył się właśnie z tą muzyką. Gdy jeździłem po podkarpackich drogach podczas kolejnego, październikowego wyjazdu liście drzew układały się w różnobarwną mozaikę, a w powietrzu unosił się zapach grzybów. Było ciepło, ostatni taki dzień tego roku. W Porębach Dymarskich miałem tym razem okazję zobaczyć wnętrze drewnianego kościoła zbudowanego w latach 1656-1660 i przeniesionego do Poręb z Cmolasu w roku 1979. W kościele znajdują się niezwykle cenne malowidła ścienne pochodzące z lat 1669-1679 przedstawiające sceny z życia Jezusa. Ale pod amboną można zobaczyć diabła Tutivillusa, a w lewym ołtarzu bocznym obraz Matki Boskiej Szkaplerznej. W tej pięknej świątyni modlili się moi przodkowie Ozimkowie.







Do genealogii prababci Marianny Ozimek nie zaglądałem od prawie 7 lat. Wówczas, w początku 2014 roku mróz był trzaskający, ziemię pokrywał śnieg, a ja pukałem do drzwi plebanii w Porębach Dymarskich, aby odnaleźć akt chrztu prababci. Marianna Ozimek urodziła się w 1878 roku, jej rodzicami byli Marcin Ozimek i Marianna z domu Snopek, a dziadkami Paweł Ozimek i Ewa z Rząsów oraz Kazimierz Snopek i Jadwiga.

Tym razem chciałem odnaleźć informacje o rodzeństwie Marianny, ślubie jej rodziców, ewentualnie odnaleźć ich metryki zgonów. Nie udało mi się dotrzeć do wszystkich informacji. Ale ustaliłem co nieco o kolejnych dwóch pokoleniach mych przodków. W większości dzięki internetowi już po powrocie z wyjazdów. Ale po kolei...

 Rodzeństwo Marianny Ozimek

W Porębach Dymarskich nie znalazłem metryk młodszego rodzeństwa Marianny. Po roku 1878 nie urodziło się już żadne dziecko Marcinowi Ozimkowi i Mariannie ze Snopków. Znalazłem za to rodzeństwo starsze: Piotr Ozimek urodzony w roku 1870, Andrzej Ozimek (1872-1873) i Stanisław Ozimek urodzony w roku 1875. Zmartwiło mnie, że nie odnalazłem żadnej wzmianki o Janie Ozimku, jedynym bracie Marianny, o którym pamięć przetrwała w rodzinie. Przed rokiem 1870 nie było już innych metryk rodzeństwa Marianny.

Dzięki odnalezionym dokumentom udało mi się zweryfikować jedną informację: rodzicami Marianny Snopek byli Szymon Snopek (a nie Kazimierz) oraz Jadwiga z domu Jachyra. 

Co ze ślubem rodziców Marianny?

Nie znalazłem w Porębach Dymarskich metryki ślubu Marcina Ozimka i Marianny Snopek. Marianna musiała pochodzić z innej miejscowości.

Marianna Ozimek ze Snopków.

W metryce ślubu Andrzeja Tudora i Marianny Ozimek z 1911 roku (parafia Miechocin, miejscowości Chmielów i Cygany) znajduje się informacja, że matka panny młodej w momencie ślubu już nie żyła. Ale aktu zgonu nie znalazłem ani w Chmielowie, ani w Cyganach. Nie znalazłem go również w Porębach Dymarskich. Sprawa wydawała się tajemnicza. Rodzina Ozimków musiała opuścić Poręby Dymarskie po 1878 roku, ale nie udała się do Cygan, jak myślałem, tylko gdzie indziej. Gdzie? Odpowiedź otrzymałem w toku dalszych poszukiwań.

Na tropie aktu ślubu Marcina Ozimka i Marianny Snopek. Kolbuszowa

Postanowiłem sprawdzać sąsiednie parafie w poszukiwaniu aktu ślubu Marcina Ozimka i Marianny Snopek. Na pierwszy ogień poszła Kolbuszowa. Niestety w Kolbuszowej tego aktu nie znaleziono.

Geneteka

Po powrocie do Białegostoku zajrzałem do Geneteki. Okazało się, że metryki z Poręb Dymarskich zostały częściowo zindeksowane. Znalazłem między innymi akt urodzenia Marcina Ozimka w 1843 roku, metryki chrztu i zgonu jego rodzeństwa, a także metrykę ślubu rodziców Pawła Ozimka i Ewy Rząsy. Niestety indeksom nie towarzyszyły kopie metryk. Dzięki odkryciu w Genetece zaczął układać mi się plan kolejnego wyjazdu na Podkarpacie. Tym razem chciałem sprawdzić, czy ślub Marcina Ozimka i Marianny Snopek miał miejsce w Cmolasie, a także pozyskać kopie metryk odnalezionych w Genetece.

Ponownie w Porębach Dymarskich. Rodzeństwo Marcina Ozimka

Podczas kolejnej wizyty w Porębach Dymarskich nie odnalazłem wszystkich zindeksowanych odnalezionych metryk w Genetece, co nieco mnie zdziwiło. Znalazłem natomiast metrykę chrztu Jakuba Ozimka, urodzonego w roku 1853 oraz metryki zgonu Sebastiana Ozimka (zmarłego w 1839 roku) i Anny Ozzimek (zmarłej w 1848 roku). Dzięki metrykom tym możliwe było ustalenie imion 4xpradziadków, którymi byli Marek Ozimek z Apolonią Maciąg oraz Paweł Rząsa z Heleną Rząsą.

Na tropie aktu ślubu Marcina Ozimka i Marianny Snopek. Cmolas

Cmolas był kolejną parafią po sąsiedzku, gdzie próbowałem odnaleźć akt ślubu Marcina Ozimka z Marianną Snopek. Bez rezultatu. Wyjechałem z Cmolasu jedynie z odnalezioną metryką ślubu rodziców Marcina: Pawła Ozimka i Ewy Rząsy. Ślub miał miejsce w 1831 roku, a panna młoda pochodziła z Hadykówki.

A co z metryką zgonu Marianny Ozimek ze Snopków?

Sprawdziłem. W Cmolasie też tej metryki nie było. Nie zmarła więc w Cyganach, Porębach Dymarskich, Kolbuszowej (też sprawdziłem) i w Cmolasie. W takim razie gdzie? 

Co stało się z Marcinem Ozimkiem?

Pomiędzy wyjazdem do Poręb Dymarskich w początku 2014 roku, a tegorocznymi wyjazdami dowiedziałem się, że w Cyganach w roku 1912 zmarł niejaki Marcin Ozimek, mąż Jadwigi Kopeć. Niestety w akcie zgonu nie podano miejsca urodzenia, ani imion rodziców. Ale w 1911 roku, gdy jego córka Marianna Ozimek brała ślub z Andrzejem Tudorem, Marcin jeszcze żył. Prawdopodobnie więc Jadwiga Kopeć była jego drugą żoną. Tylko gdzie zmarła Marianna i skąd pochodziła Jadwiga Kopeć? Na te pytania nie poznałem odpowiedzi. Pozostałem z pewnym niedosytem, gdy wróciłem z drugiej wyprawy do domu.

Może spróbować od duńskiej strony?

W domu zacząłem kombinować, jak dalej ruszyć sprawę poszukiwań. Nurtowało mnie zwłaszcza to, że nie znalazłem w Porębach Dymarskich metryki chrztu Jana Ozimka, brata Marianny, który w 1931 roku wysyłał do niej list z Børglum Kloster w Danii. Wpisałem odpowiednie słowa w wyszukiwarkę i oniemiałem, gdyż znalazłem stronę z nagrobkiem Jana Ozimka w Børglum Kloster z 1943 roku. Po kilkunastu kolejnych minutach znalazłem odnośnik do strony genealogicznej, gdzie widniała data urodzenia Jana - 1882 rok i miejscowość Knapy. No, to było porządne odkrycie! Wkrótce miałem już akt urodzenia Jana Ozimka. Knapy należały do parafii w Baranowie Sandomierskim w 1882 roku, a odpowiednia księga chrztów z tego roku była dostępna online. Czyli Ozimkowie wywędrowali z Poręb Dymarskich w parafii Cmolas do Knap w parafii Baranów Sandomierski. Jak się okazało Jan Ozimek pracował dla klasztoru w Børglum, w Danii ożenił się z Zofią, pochodzącą z Polski z którą doczekał się przynajmniej dwójki synów Jana i Waldemara. Dzięki Janne Jacobsen, która przesłała mi metrykę zgonu Jana Ozimka, wyciąg ze spisu powszechnego z 1925 oraz szereg artykułów na temat potomków Jana Ozimka w Danii, znacznie wzbogaciłem swoją wiedzę na temat tej linii.

Geneteka raz jeszcze

Skoro udało mi się odnaleźć Ozimków w Genetece, dlaczego nie spróbować ze Snopkami. Spróbowałem i znalazłem! Wcześniej nie znajdowałem nic, gdyż jako rodziców Marianny Snopek wpisywałem Kazimierza i Jadwigę (na podstawie metryki chrztu Marianny Ozimek z 1878 roku). Teraz wiedziałem już, że prawdziwe imiona moich 3xpradziadków to Szymon Snopek i Jadwiga Jachyra. Wśród ślubów parafii Trzęsówka na Podkarpaciu znalazłem w roku 1862 ślub syna tej pary - Jakuba Snopka z Franciszką Trojnacką. Skontaktowałem się z autorem indeksów i dowiedziałem się, że w Genetece znajdują się metryki chrztów dzieci siostry Jakuba - Marianny z Kacprem Guźdą. Kolejno rodziły się: Katarzyna w 1859 roku, Marcin w 1860, Michał w 1863 i Wiktoria w 1865. Indeksy z parafii Trzęsówka kończą się na roku 1868. Ale wszystko wskazuje na to, że między 1868, a 1870 rokiem Kacper Guźda zmarł, a Marianna ze Snoopków, jako wdowa poślubiła mego prapradziadka Marcina Ozimka.

Akt chrztu Marcina Ozimka i inne

Na koniec skontaktowałem się z Heather Pedersen, osobą która indeksowała metryki z Poręb Dymarskich, na podstawie mikrofilmów wykonanych swego czasu w Archiwum Diecezjalnym w Tarnowie. Uzyskałem brakujące metryki, których nie znalazłem w Porębach Dymarskich, ale dodatkowo otrzymałem spis wszystkich potomków Marcina Ozimka, najstarszego znanego protoplasty mej linii wraz z rodzinami.

Dziękuję Janne, Bartoszowi oraz Heather za pomoc w mych poszukiwaniach.

niedziela, 11 października 2020

Białystok, brama triumfalna przy Lipowej i tragiczna śmierć Emmy Hampel

15 sierpnia 1897 do Białegostoku przyjechał car Mikołaj II, który wizytował manewry wojsk rosyjskich odbywające się pod miastem. Z tej okazji ówczesne władze miasta przygotowały dla cara specjalną pamiątkę - album fotograficzny przedstawiający 28 reprezentacyjnych ujęć Białegostoku. Autorem zdjęć był znany fotograf białostocki Józef Sołowiejczyk. Kilka lat temu Muzeum Historyczne w Białymstoku prezentowało wystawę zdjęć Sołowiejczyka, wśród których poczesne miejsce zajmowały zdjęcia właśnie z tego albumu. Zupełnie niedawno, gdy jeszcze w Kurierze Porannym ukazywały się artykuły w ramach Albumu Białostockiego, Wiesław Wróbel opisywał historię budynków widocznych na tychże zdjęciach Sołowiejczyka.

Jedno ze zdjęć z albumu przekazanego Mikołajowi II przedstawia bramę triumfalną, która u wylotu ulicy Lipowej została przygotowana na przyjazd cara. Na swojej półce znalazłem je w publikacji Tomasza Wiśniewskiego "Białystok w starej pocztówce" wydanej w 1990 roku. Brama została wykonana z drewna i dykty i stała w Białymstoku przez 7 lat do zamachu terrorystycznego w roku 1904. Na fotografii widać za nią wzgórze świętego Rocha, na którym wówczas znajdował się cmentarz i kaplica. Z obu stron ulicy Lipowej możemy zaś oglądać niską zabudowę ulicy Lipowej, jakże inną od dzisiejszej.

 

W niniejszej notce będzie nas interesować właśnie zamach z roku 1904, po którym brama triumfalna zniknęła z krajobrazu miasta. Wtedy to w tygodniku "Kraj" w numerze 26 ukazał się następujący artykuł:

 "Białystok. <<Warsz. Dniewn.>> donosi: <<Przy wjeździe do Białegostoku dotychczas istnieje łuk drewniany, wzniesiony w roku 1897 z powodu odwiedzenia miasta przez Najjaśniejszego Pana. D. 14 (27) czerwca, około godz. 11 wieczorem, ze szczebla łuku ukazały się płomienie i dym. Niejaka Hampelowa (żona wędliniarza) wraz z innymi, zamieszkałymi w pobliżu, przybiegła, ażeby ogień ugasić. Nagle nastąpił silny wybuch, który zniszczył wewnętrzną stronę łuku tryumfalnego, a nieszczęśliwą kobietę położył trupem. W najbliższych budynkach, zajmowanych przez zarząd powiatowego naczelnika wojskowego, 8 brygadę artylerji konnej i hotel <<Metropol>>, wyleciały strzaskane szyby. Winnych wypadku dotychczas nie wykryto. Prawdopodobnie wewnątrz łuku włożony był przyrząd wybuchowy z tlącym się knotem. Śledztwo w toku.>>"

 

Zainteresowało mnie kim była niejaka Hampelowa, która chcąc ugasić ogień zginęła. Zajrzałem do metryk zgonu parafii ewangelickiej w Białymstoku, kojarząc to nazwisko z białostockimi luteranami. Akt zgonu Emmy Hampel znalazłem pod numerem 50. Zapisano w języku rosyjskim, że 14 czerwca 1904 o 11 wieczorem zmarła Emma Hampel, córka Juliana, z domu Laudon, urodzona w Opatowie, lat 47, zamężna za Engelbertem Hampelem. Jako przyczynę zgonu wpisano po rosyjsku "оть разрыва". Dzięki odnalezionemu artykułowi możliwe było ustalenie przyczyny zgonu w sposób dokładniejszy.
 
 
Przypomniałem sobie, że w pracy Wiesława Wróbla i Mieczysława Marczaka (z którego kolekcji pochodziły fotografie do książki) "Fotografowie białostoccy 1861-1915", czytałem o zmarłym przedwcześnie w roku 1884 białostockim fotografie Karolu Hermanie Hampelu. Sprawdziłem. Herman był młodszym bratem wspomnianego Engelberta (najstarszego z rodzeństwa), który w roku 1877 ożenił się z Emmą Laudon (nie Landon, jak w książce). Engelbert był z zawodu rzeźnikiem, wyrabiał wędliny i kiełbasy. Jak pisał Wiesław Wróbel "Musiał cieszyć się dużym powodzeniem, skoro na podstawie źródeł historycznych można wywnioskować jego znaczący awans społeczny. W 1885 r. nabył nieruchomość przy ulicy św. Rocha oraz plac w prestiżowej lokalizacji na rogu ul. Lipowej i Nowoszosowej (później ul. H. Dąbrowskiego). W kolejnych latach zbudował na niej murowaną piętrową kamienicę, w której mieszkał z rodziną, tam też prowadził swój zakład masarski. Dwa lata później wspólnie z żoną wykupił sklep w tzw. starych rzędach (czyli w budynku ratusza) na Placu Bazarnym. Na pewno w latach 1895-1900 i 1904-1908 pełnił funkcję radnego miejskiego. W 1913 r. był deputatem kupców do urzędu podatkowego."
 
Wydaje się więc, że odnaleziony artykuł stanowi ważny przyczynek do historii Białegostoku dokumentując losy jednej z ważniejszych rodzin w mieście przełomu XIX i XX wieku. Ach, gdyby można było porozmawiać z kimś, kto miał okazję kosztować wędlin Engelberta Hampela!
 
PS Notkę dedykuję mojemu przyjacielowi Jurkowi.

niedziela, 4 października 2020

Materialne ślady z XIX wieku w podtykocińskich wsiach: Łopuchowo, Sierki, Piaski

Czy zastanawiali się Państwo nad tym, jak szybko przemijają ślady przeszłości już nie tylko w miastach, ale w polskich wsiach? Nie przypominają już zupełnie tych miejscowości, które pamiętam sprzed lat dwudziestu. Strzechy pokrywającej dachy domów już od dawna nie ujrzymy. Znikają też drogi brukowane na rzecz wygodnego do jazdy samochodem asfaltu. Coraz mniej drewnianych budynków, nawet tych budowanych już po wojnie. Podczas jednej z ostatnich eskapad w okolice podlaskiego Tykocina miałem okazję rozmawiać z mieszkańcami trzech wsi: Łopuchowo, Sierki i Piaski. Interesowało mnie, czy wśród zabudowań lub obiektów małej architektury zachowały się takie, które pamiętają XIX wiek. Okazało się, że jest ich już bardzo mało. Oto wyniki mojej kwerendy.

 1. Łopuchowo.

Zacząłem od wsi najdalej wysuniętej na zachód w stosunku do Tykocina. Miałem okazję porozmawiać z kilkoma mieszkańcami wsi, w tym z najstarszą mieszkającą w Łopuchowie osobą. Najstarszym obiektem we wsi okazał się być krzyż przydrożny stojący nieopodal skrzyżowania głównej drogi biegnącej przez wieś z północy na południe z drogą wiodącą do Tykocina. Żeliwny krzyż na kamiennym postumencie stoi po lewej stronie drogi do Tykocina u krańca wsi. Jest niedatowany, ale wyglądem przypomina wiele krzyży z okolicznych wsi stawianych w latach 90-ych XIX wieku. Przy krzyżu tym zatrzymywał się kondukt żałobny odprowadzający zmarłe osoby na cmentarz w Tykocinie.

 

Przy głównej łopuchowskiej drodze pod numerem 25 stoi zaś jeden z najstarszych domów. Jest murowany z datą 1928 umieszczoną na jego szczycie.

 


Starszy od niego wydaje się być drewniany dom stojący na kolonii Łopuchowo pod lasem po prawej stronie drogi biegnącej do Tykocina. Według jego mieszkańca, dom został przeniesiony na kolonię Łopuchowo z centrum wsi w roku 1924.
 


 2. Sierki.

W Sierkach miałem możliwość porozmawiania z panią Wacławą Snarską, która z dzieciństwa pamiętała jeszcze czasy pierwszej okupacji  sowieckiej. Budowano wówczas po wschodniej stronie drogi biegnącej przez Sierki lotnisko. Zorganizowano kantynę, sklep i kino, ale dalszy rozwój infrastruktury lotniczej we wsi przerwał wybuch wojny sowiecko-niemieckiej.

Sierki nie posiadają budynków  sprzed I wojny światowej. Wówczas bowiem w wyniku działań wojennych wieś została zrównana z ziemią. Ludzie budowali wszystko od podstaw po odzyskaniu niepodległości przez Polskę.

 

Najstarszymi obiektami we wsi są dwa krzyże przydrożne. Jeden z nich stoi przy skrzyżowaniu dwóch głównych dróg biegnących przez wieś. Żeliwny krzyż stoi na kamiennym postumencie, na którym wyryta została data 1895.

 

Drugi krzyż o podobnej konstrukcji, datowany na rok 1895, posiadający jednakże dodatkowo inicjały I.D., stoi na prywatnej posesji u południowego krańca wsi. Postawiony został przez Izydora Daniszewskiego na pamiątkę i w podzięce za szczęśliwy powrót z 25-letniej służby w marynarce carskiej.

 


 3. Piaski.

W Piaskach miałem okazję rozmawiać z właścicielem już nie istniejącego już, a gdy istniał, najstarszego domu we wsi, zbudowanego w roku 1917. Dziś wydaje się, że jedynym obiektem XIX-wiecznym jest krzyż przydrożny stojący na końcu wsi po prawej stronie głównej drogi biegnącej w kierunku zachodnim. Krzyż posadowiono w tym miejscu w roku 1893.

 

Jak się okazało, jedynym obiektami, które pamiętają XIX wiek w trzech powyższych wsiach są krzyże przydrożne. Warto więc, abyśmy o nie dbali, jako jedyne często materialne świadectwo łączące nas z całkiem nieodległą historią.

sobota, 5 września 2020

Stadniki, parafia Ostrożany, rok 1883, zbrodnia w białych rękawiczkach dokonana?

Powracam do XIX-wiecznych artykułów z tygodnika Gazeta Świąteczna. Jest to doskonałe źródło do poznawania stosunków panujących w miastach, miasteczkach i wsiach naszego kraju pod zaborem rosyjskim. Wielokrotnie natknąć się można na korespondencje dotyczące okolic najbliższych, leżących na Podlasiu. I nie zawsze są to teksty budujące.

W numerze 44 z roku 1883 napisano:

"Listy do Gazety Świątecznej.

Z powiatu  Bielskiego guberni Grodzieńskiej.

Treść: Wyrok sądu gminnego.-Otrucie kobiety i dziecka.

We wsi Stadnikach gminy Narojskiej było dwóch braci: jeden z nich objął gospodarstwo po śmierci ojca, a po jego znów śmierci została na gospodarstwie żona i dwóch synów nieletnich; co do drugiego brata, ten do wojska był wzięty. Kiedy powrócił z wojska i nie zastał przy życiu brata, odebrał on samowolnie wspólną ojcowiznę, i wdowę z synami z gospodarstwa odpędził. Ukrzywdzona tak okrutnie niewiasta udała się ze skargą do sądu gminnego, sąd zaś przyznał gospodarstwo na wyłączny pożytek brata mężowskiego - żołnierza, a co do wdowy i dzieci, przeznaczył im ordynarję na utrzymanie. Chociaż ta ordynarja była bardzo mizerna, to jednak wyrok sądu był ostateczny i prawo do zaskarżenia wyżej już nie służyło. Poprzestała na tem wdowa za siebie i dzieci, a tylko chodziło jej o to, żeby zawyrokowanie gminy jak najśpieszniej przyszło do skutku. Schodziło z tem jakoś, brat mężowski nic jej nie dawał, więc też strapiona wdowa udała się z zażaleniem do wójta (tam się nazywa "starszyzna"), a kiedy i to nie skutkowało, zamierzała udać się do pośrednika (to samo, co u nas komisarz). Stało się tak jednak, że sołtys miejscowy (zwany inaczej "starostą") miał ją ciągle na oku i nie pozwalał wydalać się ze wsi, odpowiadając za każdym razem, że taki ma nakaz z gminy - od starszyzny. Tak upłynęło parę miesięcy. Pewnego razu jeden z życzliwych dla wdowy gospodarzy zapytywał brata po nieboszczyku jej mężu - owego żołnierza, czemu zgodnie z wyrokiem sądu gminnego nie postępuje i nie wydaje ordynarji dla swej bratowej z dziećmi? Otrzymał taką odpowiedź na to: "pierwej ona zadrze nogi (to znaczy umrze), niż się ordynarji doczeka." Trzeciego dnia po tej rozmowie tak się zdarzyło: Niewiasta owa ugotowała dla siebie i dzieci garczek kartofli. Miało to starczyć na cały dzień, bo we żniwa niema czasu gotować śniadanie i obiad oddzielnie. Po śniadaniu poszła z dziećmi dla zarobku na pole, izby zaś swojej nie zamknęła na kłódkę, jeno jak zwykle - na klamkę. Kiedy nadeszło południe, przyszli wszyscy troje na obiad, ale za pierwszą łyżką poczuła matka jakiś smak nieznośny w kartoflach, jedną zaś łyżkę zjadł był już i starszy synek. Młodszemu matka nie dała jeść, bo się domyślała zatrucia kartofli i pobiegła czemprędzej do sąsiadów, niosąc ze sobą garczek. Sąsiedzi pokiwali na to głowami i dali jej mleka zsiadłego, które w niektórych razach jest skuteczne przeciw zatruciu, a potem dostała i proszku na zrzucenie. Ratowała się biedactwo jak mogła przy pomocy sąsiadów, ale zapomniała biedna kobieta o synku starszym: to też ten następnej nocy zakończył życie, ona zaś mimo ratunku umarła szóstego dnia. Ciała tych nieszczęśliwych matki i syna sczerniały po śmierci, a kartofle z garczkiem zatrzymali w całości sąsiedzi do zjazdu sądu na śledztwo. Przybył do wsi następnie lekarz powiatowy, pruli wnętrzności zmarłych i w kartoflach doświadczenie czynili: pokazało się, że i kartofle były zatrute, i matka z synem od zatrucia poumierali. Śledztwo się toczy obecnie dla odkrycia truciciela, jakkolwiek to rzecz nie łatwa, w Bogu jednak nadzieja. Tyle mamy przykładów, że zły człowiek układa jak najtajemniej zamiary swoje, a jednak  - nie prawda: jak oliwa nigdy nie da się zmieszać z wodą i na wierzch występuje, tak i zbrodniarz zawsze się wyda. Nie w ten to w inny sposób, a wykrycie nastąpi. Drugiego synka po zmarłej wziął do siebie rodzony jej brat Franciszek Baltaziuk. Po zniesieniu poddaństwa był on najpierw na starszyznę obrany, znany jest z uczciwości, i chociaż prosty chłop, ma jednak szacunek u wszystkich. Z jego też opowiadania spisałem całe powyższe nieszczęście.
Smutne to rzeczy, że takie straszne wypadki dzieją się u nas po gminach! Czyja w tem wina? Toć to rzecz łatwa do zrozumienia, że gdyby sprawa nieboszczki została rozwiązana inaczej, albo dopilnowano przynajmniej wykonania wyroku sądu gminnego bez pobłażania, toby tego nie było. Pobłażliwość wszystko to robi, a gmina sama temu jest winna, że mając prawo wybierania zarządu swego i członków do sądu, mało się zastanawia kogo wybiera. Gdyby ogólne dobro było na myśli u wszystkich, mielibyśmy w gminie porządek i wykonanie wszelkich postanowień i uchwał, jak tego wymaga ustawa gminna i słuszność. W.Z." 





Nie wiadomo, jak potoczyła się sprawa sądowa i czy ukarano winnego śmierci dwóch osób. Nie znalazłem innych wzmianek prasowych na temat zbrodni w Stadnikach. Czy sprawcą był szwagier, który wrócił z wojska? Taka myśl nasuwa się po lekturze artykułu.

Postanowiłem ustalić, jak nazywały się matka i jej syn, którzy padli ofiarą otrucia. Należało odnaleźć metryki zgonu matki i syna w roku 1883 lub wcześniej. Zgon musiał nastąpić w Stadnikach, a nazwisko panieńskie matki musiało brzmieć Baltaziuk. Poza tym logiczne wydawało się, że oba zgony musiały nastąpić w czasie, gdy w naszej części świata odbywają się żniwa, czyli między czerwcem, a sierpniem.

W księgach zgonów parafii rzymskokatolickiej w Ostrożanach, do której  Stadniki należały w roku 1883 znalazłem obie metryki.

Akt zgonu nr 70 informuje, że 26 sierpnia 1883 roku w Stadnikach zmarł od otrucia 10-letni Jan Ciesliński, syn Stefana Cieślińskiego i Julianny Cieślińskiej z Baltaziuków, małżonków ślubnych.

Akt kolejny pod numerem 71 przynosi informację o zgonie matki. 26 sierpnia 1883 roku w Stadnikach zmarła od otrucia 50-letnia Julianna Cieślińska, wdowa po Stefanie Cieślińskim, pozostawiając syna Hiacynta (Jacentego). Oba pogrzeby odbyły się 31 sierpnia 1883 roku na cmentarzu parafialnym w Ostrożanach.


Jedyna rozbieżność między metrykami zgonów a artykułem to daty zgonów. Według artykułu bowiem matka zmarła 5 dni po swym synu. Metryki zgonu mówią o zgonie tego samego dnia. W Stadnikach i dziś występują nazwiska Cieśliński oraz Baltaziuk. Czy pamięć o wydarzeniu sprzed 137 lat przetrwała w pamięci ludzkiej?