piątek, 28 czerwca 2013

Urbaniak i Dudziak, Uzarek i Trocha, Krzysztofik i Martyka, Dąbrowa, Garki, Zachorzów - efekt ostatnich poszukiwań w archiwum

Ostatnie pół roku, jeśli chodzi o poszukiwania genealogiczne, stanowiły głównie odkrycia w Archiwum Państwowym. Po 10 latach myszkowania w dokumentach i pamiątkach rodzinnych oraz porządkowania opowieści babć, ciotek, wujków i dalszych krewnych, przyszedł czas na skrupulatne badanie XIX-wiecznych akt stanu cywilnego. Poszukuję w ten sposób wzmianek o tych przodkach, którzy w ogóle nie są znani dziś żyjącym pokoleniom, a wcześniejsze ustalenia pozwalają uczepić się jakiejś jednej bądź kilku wskazówek i drążyć jeszcze bardziej w przeszłości.

Tak też zrobiłem poszukując informacji o mojej praprababci Katarzynie Paczkowskiej z Urbaniaków, żonie Wawrzyńca Paczkowskiego. Ani Wawrzyniec, ani Katarzyna nie są znani nikomu z rodziny. Ich dane ustaliłem kilka lat temu dzięki jednej z cioć, która w akcie zgonu pradziadka Józefa Paczkowskiego znalazła dane jego rodziców. O Wawrzyńcu sporo dowiedziałem się badając księgi metrykalne parafii kierskiej cztery lata temu, o Katarzynie wiedziałem mniej. Podejrzewałem, że mogła pochodzić z innej parafii niż jej mąż Wawrzyniec, na podstawie wzmianek o pochodzeniu rodziców chrzestnych jej dzieci. Wyraźnie pojawiała się w nich nazwa Dąbrowa, a że ta podpoznańska wieś leżała w XIX wieku w parafii Skórzewo, postanowiłem sprawdzić księgi metrykalne z tej parafii. Wypożyczyłem więc duplikaty ksiąg stanu cywilnego parafii Skórzewo z lat 1817-1865 i nie omyliłem się. Katarzyna wywodziła się właśnie stamtąd.

Urodziła się 6 listopada 1850 roku w Dąbrowie. Jej rodzicami byli Stefan Urbaniak i Marianna z Dudziaków (nazwiska jak u słynnej pary polskich muzyków jazzowych!). Katarzyna posiadała liczne rodzeństwo: o rok młodszą Agnieszkę, Walentego, Ignacego, Michała, Kacpra, Franciszkę i Mariannę. Ostatnie dwie siostry zmarły we wczesnym dzieciństwie. Katarzyna była więc najstarsza z rodzeństwa. W wieku 19 lat, 28 czerwca 1869 roku poślubiła w skórzewskim kościele dużo starszego od siebie (o około 14 -20 lat) wdowca po Mariannie z Grześkowiaków, Marcina Goworzowskiego. Urodziły im się Marianna, Antonina, Józef i Andrzej. W międzyczasie rodzina Goworzowskich zmieniła miejsce zamieszkania z Dąbrowy na Krzyżowniki, gdzie Marcin Goworzowski zmarł w 1877 roku, a Katarzyna poślubiła Wawrzyńca, w efekcie czego została moją praprababcią, ale o tym już na blogu pisałem. Ciekawe jest to, że kolejna gałązka mojego drzewa genealogicznego leżała na szeroko rozumianym pograniczu wpływów polskich i niemieckich. Paczkowscy - parafia Kiekrz (na północny zachód od Poznania), Urbaniakowie - parafia Skórzewo (na zachód od Poznania. Dziś podobnie, jak Krzyżowniki, znajduje się w granicach administracyjnych miasta).

***

Z terenów pogranicza wpływów polskich i niemieckich, ale z południowej Wielkopolski pochodził inny mój prapradziadek - Marcin Uzarek. Mało o nim wiem, ale wzmianki w dokumentach metrykalnych świadczą o tym, że musiał jeździć do Niemiec za chlebem, gdzie zmarł w 1909 roku w Buchow Carpson, na zachód od Berlina. Odnaleziony przeze mnie w zeszłym roku akt zgonu Marcina podawał jako miejsce urodzenia Garki nieopodal Odolanowa (Tak a propos, po drugiej wojnie światowej, dzięki odkryciu złóż gazu ziemnego, tereny te stały się lokalnym centrum przemysłu.), a że w połowie XIX wieku Garki należały do parafii pw. św. Marcina w Odolanowie, duplikaty ksiąg stanu cywilnego tej parafii wypożyczyłem. Obejmowały lata 1829-1830 i 1850-1862. Marcin Uzarek urodził się w Garkach 23 października 1859 roku. Rodzicami byli Wojciech Uzarek i Katarzyna Trocha. Odnalazłem jeszcze metryki urodzenia jego brata Stanisława (urodzonego w 1865 roku) oraz Marianny (urodzonej w 1863 roku) i Wojciecha (urodzonego w 1858 roku). Marianna i Wojciech zmarli w wieku niemowlęcym. Rodzice Marcina, Wojciech i Katarzyna wzięli ślub w odolanowskim kościele 15 października 1855 roku. Udało mi się jeszcze szczęśliwym zbiegiem okoliczności odnaleźć akt urodzenia praprapradziadka Wojciecha Uzarka, który przyszedł na świat 10 kwietnia 1829 roku w Garkach, a jego rodzicami byli Jan Uzarek i Rozalia z Kubiców.

***

Podobną ścieżką poszukiwań podążyłem, aby ustalić więcej szczegółów z życia kolejnego z prapradziadków - Stanisława Krzysztofika. 5 lat temu, gdy w księgach stanu cywilnego parafii Skórkowice znalazłem akt ślubu Stanisława z Katarzyną z Dzidkowskich okazało się, że urodził się w Zachorzowie, wsi która w XIX wieku należała do parafii Sławno Opoczyńskie. W księgach skórkowickich znalazłem wcześniej również akt ślubu siostry Stanisława - Magdaleny z Piotrem Leskim. Urodziła się podobnie, jak brat, w Zachorzowie. Trudne do odczytania było wtedy nazwisko panieńskie matki Stanisława i Magdaleny, które wyglądało dla mnie na Madłyk. Przejrzenie duplikatów ksiąg stanu cywilnego parafii Sławno Opoczyńskie za lata 1834-1850 pozwoliło rozwiać wątpliwości. Stanisław urodził się 14 listopada 1841 roku. Musiał być najmłodszym dzieckiem Bonifacego Krzysztofika i Magdaleny bądź Marianny lub też Małgorzaty (w różnych odnalezionych metrykach kobieta ta występuje pod trzema różnymi imionami), gdyż po nim nie odnalazłem już żadnej metryki urodzenia dzieci Bonifacego. Sam zaś Bonifacy umarł 11 lipca 1847 roku. Nazwisko panieńskie jego żony to ponad wszelką wątpliwość Martyka, dość popularne w tamtym czasie, zwłaszcza w miejscowości o wdzięcznej nazwie Prymusowa Wola. Odnalazłem jeszcze akt urodzenia siostry Stanisława, Antoniny, urodzonej w 1836 roku. Nie znalazłem natomiast aktu urodzenia wspomnianej Magdaleny, która według aktu ślubu urodziła się w roku 1833.

***

Teraz, gdy większość gałązek mego drzewa genealogicznego poprowadziłem w głąb wieku XIX, widać jak na dłoni korzenie chłopskie mych przodków: Paczkowscy, Uzarkowie, Urbaniakowie, Krupowie, Krzysztofikowie, Tudorowie. Być może korzeniami mieszczańskimi mogą się poszczycić moi pińscy Szczerbaczewiczowie, ale bez sprawdzenia ksiąg metrykalnych w Mińsku, na co na razie się nie zanosi, trudno będzie to ustalić.

piątek, 24 maja 2013

Stare cmentarze w Puńsku i Burbiszkach

Pierwsze dni maja miałem okazję spędzić w tak zwanej Małej Litwie, czyli okolicach Puńska na samym północno-wschodnim krańcu Polski, zamieszkałych przez zwarte skupisko Litwinów. Kraina to prześliczna, pagórkowata, jak większa część Suwalszczyzny, poprzecinana licznymi krętymi i wąskimi drogami przy których stoją krzyże przydrożne, bardzo bogato zdobione w porównaniu z typowymi krzyżami, tak często spotykanymi na Podlasiu. Nieopodal miejsca, gdzie mieszkałem rozciąga się wśród okolicznych wzgórz rynnowe graniczne jezioro Gaładuś, malowniczo odbijające słoneczne refleksy. Gospodyni przygotowywała znane powszechnie na Podlasiu kartacze oraz pyszne bliny z mięsem -specjalność kuchni litewskiej. Podczas wędrówek po Puńsku i okolicach Burbiszek w uszach często dźwięczał tak różny od polskiego język litewski.

Nie byłbym sobą, gdybym nie zawitał na któryś ze starych, XIX-wiecznych cmentarzy. Jakże one jednak inne od starych cmentarzyków tak często spotykanych na Podlasiu. Najpiękniej położony na wzgórzu, z którego widać było panoramę miejscowości rozciągającej się na wzgórzach obok jeziora Punia, był ten w Puńsku - stolicy Litwinów mieszkających w Polsce. Centralną część cmentarza zajmuje stara murowana kaplica. Obok stoi drewniana kapliczka słupowa, o rodowodzie najprawdopodobniej współczesnym. Teren zadrzewiony, ładnie utrzymany.  Co jednak zwraca szczególnie uwagę, to prawie zupełny brak nagrobków. Nie znam historii tego cmentarza i nie natknąłem się na jakiekolwiek wzmianki w źródłach o nim, ale wskazywałoby to na ich całkowite zniszczenie, co uniemożliwiało odtworzenie podczas renowacji cmentarza. Jedyny czytelny nagrobek Wincentego Wykowskiego, pochodzący z 1903 roku, z inskrypcją w języku polskim znajduje się tuż za kaplicą. Zdecydowana większość XIX-wiecznych cmentarzy chrześcijańskich na Podlasiu, na które się dotychczas natknąłem, wypełniona była po brzegi nagrobkami, nawet tymi, które słabo przetrwały próbę czasu. Wyjątek stanowią cmentarze żydowskie, w większości znacznie zniszczone podczas okupacji niemieckiej, a następnie za PRLu.








Podobny, choć dużo mniejszy cmentarz znajduje się w Burbiszkach. Tu na ogrodzonym terenie, również pięknie utrzymanym znajduje się tylko jeden, w dodatku z nieczytelną inskrypcją, kamień nagrobny. Z rozmów z mieszkańcami wynikało, że teren starego cmentarza przeszedł renowację całkiem niedawno. Wcześniej porośnięty był krzakami i zaniedbany, co dziwi zważywszy, że niektórzy mieszkańcy wskazywali, iż znajdują się na nim prochy ich przodków. Gdy siedzi się pod cmentarną sosną, nieopodal w dole widać wody jeziora Gaładuś. Z innej z kolei strony cmentarza widać spory kamień, wyrastający w górę z jednego ze wzgórz. Kiedyś prawdopodobnie miejsce pogańskiego kultu, dziś pomnik przyrody. Obok kamienia zabudowania gospodarcze, dalej droga, pasma okolicznych wzgórz. Krajobraz litewski...

niedziela, 12 maja 2013

Jaworówka i Pogorzałki na Ziemi Knyszyńskiej - pamiątki Powstania Styczniowego

Gdyby zapytać większości z nas, z jakimi epizodami kojarzy się Powstanie Styczniowe na Białostocczyźnie, wielu wymieniłoby Siemiatycze, gdzie w dniach 6 i 7 lutego 1863 roku miała miejsce pierwsza i jedna z większych bitew na Podlasiu bądź ostęp Komotowszczyzna koło wzgórza Pierecios w Puszczy Knyszyńskiej niedaleko Walił, gdzie 29 kwietnia 1863 roku miała miejsce druga z dużych bitew na terenie dzisiejszego województwa białostockiego. Wielu wymieniłoby też Kopną Górę, leżącą przy drodze Supraśl-Krynki, gdzie Powstańców schwytanych pod Sokołdą mieli powiesić Kozacy, miejsce obecnie kojarzone również z pochówkami z czasów Powstania Listopadowego. Niektórzy wskazaliby jeszcze wzgórze zwane Szubienicą koło Choroszczy, gdzie powieszono kilkunastu powstańców z partii Ksawerego Markowskiego, choć pod samą Choroszczą do bitew bądź potyczek nie dochodziło. Mało kto jednak znałby historię tego oddziału, a także potrafił powiedzieć coś ciekawego o nagrobkach związanych z Powstaniem Styczniowym na cmentarzu w Choroszczy. Niemal zupełnie zapomniana pozostaje natomiast historia wsi Jaworówka koło Dobrzyniewa Kościelnego, a warto o niej pamiętać, gdyż za udział mieszkańców w Powstaniu przestała istnieć w dotychczasowym kształcie, a wielu z nich zginęło śmiercią męczęńską.

Jaworówka, przed Powstaniem Styczniowym składająca się z 27 zagród, była wsią szlachecką, gdzie mieszkały między innymi rodziny Jaworowskich, Dziekońskich, Bezdomskich, Bagieńskich, Rutkowskich, Rogowskich i Kamieńskich. Jej mieszkańcy od początku współpracowali z powstańcami, ukrywając ich na łodziach i wyspach na Supraśli i Narwi, przerzucając ich z Królestwa Polskiego do Imperium Rosyjskiego, a także zasilając oddziały powstańcze. W sierpniu 1863 roku do wsi przyjechali Kozacy, aby zarekwirować żywność. Mieszkańcy odpowiedzieli zbrojnie, na co Michaił Murawiew wydał rozkaz spalenia wsi stacjonującemu w Białymstoku oddziałowi pułkownika Zoge de Manteufla (przedstawiciela rodziny ziemiańskiej z Podlasia), co nastąpiło 18 sierpnia 1863 roku. Mienie ruchome sprzedano podczas publicznej licytacji. W nieodległym uroczysku Biała Góra zbudowano drewnianą szopę, gdzie aresztowano niektórych mieszkańców i żywcem spalono. Pozostałych wywieziono na Syberię, gdzie nad rzeką Jenisej założyli nową wieś o nazwie Jaworówka. Jaworówkę na Podlasiu zaś zasiedlono ludnością ruską, pozostali tu także nieliczni przedstawiciele szlachty, nie mieszkający w czasie powstania we wsi. Ludzkie szczątki, które w okresie międzywojennym były wykopywane na Białej Górze, zostały z inicjatywy wileńskiego historyka Edwarda Hermanowskiego przewiezione na cmentarz w Dobrzyniewie.

Dziś w Jaworówce znajduje się obelisk upamiętniający tamte wydarzenia, odsłonięty w 1997 roku staraniem Edwarda Popławskiego. W obelisku widoczny krzyż pozostały w jednym z domostw na pogorzelisku, herb powstańczego Rządu Narodowego przedstawiający Orła, symbol Królestwa Polskiego, Pogoń Litewską i Michała Archanioła, patrona Rusi, a także tablica z danymi historycznymi dotyczącymi wydarzeń sprzed 150 lat.







W nieodległych Pogorzałkach, przy kościele znajduje się miejsce pamięci wielu wydarzeń związanych z polskimi walkami o niepodległość. Jest też tablica poświęcona Powstaniu Styczniowemu. Nieopodal kościoła stoi drewniana kaplica wzniesiona w 1863 roku przez mieszkańców wsi, którzy bali się losu, który spotkał sąsiednią Jaworówkę.






Obok kaplicy znajdują się zrekonstruowane kapliczki, pochodzące z okresu porozbiorowego. Dziś obie wsie leżą na uboczu głównych szlaków komunikacyjnych, sprawiają wrażenie sennych, spokojnych, uatrakcyjnionych zielenią budzącej się do życia roślinności. Oglądam pamiątki przeszłości, wyobrażając sobie, jakich dramatów była ta ziemia świadkiem, i czując podziw dla tych, których rodziła.





"Powstanie styczniowe na Białostocczyźnie w 150. rocznicę wybuchu", Archiwum Państwowe w Białymstoku, 2013

wtorek, 30 kwietnia 2013

Obrazki z Seulu 2

Wylot planuję w czasie, gdy media informują o wzrastającym napięciu pomiędzy państwami koreańskimi. 15 kwietnia przypadają urodziny pierwszego przywódcy KRLD, Kim Ir Sena, w związku z czym w prasie, telewizji, internecie mnożą się artykuły dotyczące domniemanego ataku nuklearnego, który ma rzekomo nastąpić w czasie, gdy będę wsiadał do samolotu linii FinnAir. Jestem jednak spokojny, od miesięcy interesuję się bowiem Koreą Południową, jej kulturą, kuchnią, a także historią, w tym tą najnowszą dotyczącą napięć po zakończeniu wojny w 1953 roku. Prawdopodobieństwo ataku na dużą skalę jest niewielkie, a ja jestem przede wszystkim ciekaw, czy napięcia polityczne przekładają się na codzienne życie Koreańczyków.

Podróż jak zwykle długa i męcząca. Zrezygnowany brakiem snu przeglądam ofertę fińskich linii lotniczych w zakresie rozrywki. Wybieram niezły film "North Road", którego reżyserem jest Mika Kaurismäki. Dawno (od ponad 30-u lat) niewidziany ojciec przyjeżdża nawiązać stosunki z dorosłym synem, co kończy się wspólną wyprawą na północ Finlandii. Tematyka przypominająca nieco "Mój rower".

Wreszcie śniadanie i o 8.15 lądujemy na lotnisku Incheon pod Seulem. Wita nas słoneczny poranek i powiew prawdziwej wiosny, której tak brakowało w Polsce.

***

Muszę przyznać, że na ulicach nie widać jakichkolwiek oznak politycznego napięcia. Imprezy targowe, kulturalne, zakupy, codzienne życie płyną swoim zwykłym nurtem jak zwykle. Jadąc z lotniska jestem oczarowany dojrzewającą dookoła zielenią. Wiem, że nie będę miał tym razem ani chwili czasu na samotne szwendanie się po Seulu, dlatego wrażenia łapię garściami w każdym możliwym momencie.

***

Jednym z ciekawszych wydarzeń, które odbywa się w Seulu w pierwszej połowie kwietnia jest Yeouido Spring Flowers Festival (여의도 봄꽃축제). Podczas trzynastu dni, gdy pączki drzew wiśniowych wzdłuż zamkniętej dla ruchu ulicy Yeouiseo-ro, w dzielnicy Yeuoido położonej po południowej stronie rzeki Han poczynają zamieniać się w kwiaty, można napawać się do woli nadciągającą wiosną. Ulica wypełniona jest spacerującymi Koreańczykami. Wiele tu stoisk z różnego rodzaju pamiątkami i gadżetami.


Są również tak popularne w krajach azjatyckich stoiska z jedzeniem sprzedawanym wprost na ulicy, przy czym wielość różnego rodzaju przekąsek, potraw, słodyczy i napojów przyprawić może o ból głowy. Próbuję tym razem ciepłych larw jedwabnika (na zdjęciu właśnie są nakładane do kubeczka). Smak akceptowalny, nawet niezły.

 

***
Tym razem mam okazję dłużej pobyć w malowniczo położonej na północnym brzegu rzeki Han, centralnej i starej dzielnicy Seulu, Jung-gu. Wiele tu pomników, miejsc związanych z historią, a na horyzoncie góry. Poprzednim razem miałem okazję cieszyć się tu jedynie atrakcjami kulinarnymi. Pierwszy skromny budynek, na naszej trasie to wciśnięty między wysokie wieżowce pomnik wystawiony z okazji 40-lecia rządów pierwszego cesarza Korei, Go-jong, panującego w latach 1863-1897. Architektura dalekowschodnia, jakich wiele w chińskim obszarze kulturowym, cieszy jednak oko w tym tak nowoczesnym otoczeniu.



Nieopodal wznosi się pomnik jednego z najważniejszych dowódców w historii Korei, admirała Yi Sun-sin. W XVI wieku marynarka koreańska pod jego wodzą pokonała w wielu bitwach morskich flotę Japończyków, uniemożliwiając im podbój Półwyspu Koreańskiego. Jego zasługą było wzmocnienie floty koreańskiej poprzez pokrycie tradycyjnych łodzi geobukseon blachą żelazną i ostrzami, co utrudniało Japończykom stosowanie taktyki polegającej na wdzieraniu się na pokład nieprzyjacielskich statków i walce wręcz.


Jednym  najciekawszych miejsc, jakie mam okazję zobaczyć tym razem jest pałac Deoksugung. Otoczony ze wszystkich stron wysokimi budynkami nie sprawia z zewnątrz (mimo swej orientalnej architektury), takiego wrażenia, jak po wejściu przez bramę wiodącą do kompleksu budynków otoczonych ogrodem. Siedzimy na schodach, wewnątrz kompleksu parkowo-pałacowego, wykorzystywanego w celach fotograficznych przez nowożeńców, mając przed sobą fontannę i względną ciszę, tak różną od wielkomiejskiego gwaru centrum Seulu. Podczas wojny koreańsko-japońskiej w 1592 roku, kiedy pałace królewskie w stolicy zostały zniszczone, król Seonjo począł wykorzystywać ten drugorzędny stuletni wtedy pałac jako rezydencję tymczasową. W 1611 roku kompleks pałacowy uzyskał status drugorzędnego po rezydencji Changdeokgung. Swą świetność obiekt przeżywał od roku 1897, kiedy król Gojong ogłosił się cesarzem Korei. Po upadku cesarstwa w 1907 roku, za czasów okupacji japońskiej, rozmiary kompleksu pałacowego zostały trzykrotnie zmniejszone, a otoczeniu nadano status parku publicznego.


Jakże różna jest okolica, w której krążymy oglądając witryny sklepowe, mijając mrowie ludzi - Koreańczyków, ale i turystów z Chin i Japonii przyciąganych na zakupy luksusem, ale podobno również względnie niższymi cenami niż w macierzystych krajach.



Zbliża się pora kolacji, a ja mam okazję zakosztować bulgogi, czyli kawałków mięsa z grilla, ustawianego na stole obok innych potraw i obsługiwanego przez kelnerkę. Do tego koreańska, o dość słabej mocy, ale dobra w smaku wódka soju, mieszana przez Koreańczyków z piwem.

Kolejnego dnia atrakcji kulinarnych ciąg dalszy. Samgyetang, czyli zupa z kurczaka na żeń-szeniu, podobno dobra dla mężczyzn :).



Później z godziny na godzinę nieodwołalnie zbliża się czas odlotu. Żegnam Koreę spokojniejszą niż mogłoby się wydawać snując się po sklepach z pamiątkami na lotnisku.