Obchodzone niedawno Święta Zmartwychwstania Pańskiego to dobra okazja do poruszenia po raz kolejny tematu krzyża przydrożnego, od wieków towarzyszącego kulturze europejskiej. Kilka lat temu przebywałem krótko w Badenii Wirtembergii, w południowo-wschodnim krańcu Niemiec. Pobyt w historycznym mieście Freiburgu, pięknie położonym w dolinie, wśród pofałdowanych i zalesionych wzgórz, z wieloma starymi budynkami, wysokim kościołem rozświetlonym czerwcowym słońcem, przyćmiewającym wszystkie budynki dokoła, niektóre z charakterystycznego muru pruskiego, nastrajał optymistycznie.
Podczas jednej z porannych przechadzek sfotografowałem wszechobecne w tamtym regionie Niemiec dwa krzyże przydrożne. Masywne, z postaciami Chrystusa, pełnymi detali, niespotykane w takiej formie przy polskich dróżkach, tu stanowiły naturalny element krajobrazu. Mieszkałem wtedy, co znamienne, w pensjonacie gościnnym o wdzięcznej nazwie "Krzyż". Tak sobie wtedy pomyślałem, że w Polsce inaczej traktujemy symbole chrześcijańskie. A zupełnie inaczej są traktowane w innych krajach. Pełna różnorodność. Tak jak nie do pomyślenia byłoby nadać nazwę "krzyż" hotelowi lub pensjonatowi (byłoby to dość ekscentrycznie odebrane), jak nie do pomyślenia było jeszcze w XIX wieku nadawanie kobietom w Polsce imienia Maria, zastępując je imieniem Marianna, tak nie do pomyślenia dziś jeszcze jest, aby nadawać chłopcom na chrzcie imię Jezus, co jest normalne w kulturze latynoskiej. I tak jest dobrze, pomyślałem sobie, różnice nas wzbogacają.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz