środa, 5 listopada 2014

Petlurowcy w Pińsku

Polecana przez panią Marię kolejna książka przedstawiciela rodu Kieniewiczów z Dereszewicz na Polesiu trafiła w moje ręce. Tym razem sięgnąłem po wspomnienia Antoniego Kieniewicza (1877-1960) - ojca Stefana, zatytułowane "Nad Prypecią dawno temu... Wspomnienia zamierzchłej przeszłości". Autor zaczął je pisać w początkach 1946 roku, kiedy pobyt rodziny na Polesiu był już rzeczywiście zamierzchłą przeszłością, opuściła je bowiem pod koniec 1918 roku.

Czytając książkę obcujemy z codziennością zamożnej rodziny kresowej z ostatnich dziesięcioleci XIX wieku i pierwszego piętnastolecia wieku XX. Widzimy w jaki sposób prowadzona jest gospodarka rodzinna, jakie stosunki łączą poszczególnych jej członków oraz osoby powiązane z rodziną z racji profesji bądź codziennych obowiązków. Widzimy zwyczaje panujące w zamożnym polskim dworze, i te świąteczne, i te dotyczące codziennej pracy oraz rozrywek. Gdy młody chłopak, autor pamiętnika wyjeżdża do szkoły w Petersburgu, a potem na studia do Warszawy, możemy zaobserwować, jak bardzo zmieniło się wielkomiejskie życie w okresie nieco ponad stu lat, jakimi udogodnieniami technicznymi dysponowano tak jeszcze wydawałoby się niedawno, jakie stosunki wreszcie łączyły Rosjan i Polaków  w czasie zaborów. Kroczymy wraz z młodym Antonim przez życie, życząc mu jak najlepiej podczas zaręczyn z przyszłą żoną Magdaleną, podróżując z młodym małżeństwem po Europie i dziwiąc się, na jak wiele można było sobie w ówczesnych czasach pozwolić finansowo, dysponując majątkiem gdzieś tam w zapadłym zakątku Europy.

Z racji tego, że książka dotyczyła życia na Polesiu, próbowałem wychwytywać wszystkie te fragmenty, które mogłyby dotyczyć życia mych przodków w tym miejscu. Niewiele jednak w książce wątków dotyczących Pińska.

Dużym atutem są natomiast opisy polowań zamieszczone we wspomnieniach z uwzględnieniem rybołóstwa. Jako, że mój prapradziadek Filip Szczerbaczewicz (1862-1911) był według przekazów rybakiem, zainteresował mnie ten fragment szczególnie, zwłaszcza że autor wspomnień często korzystał podczas połowów ryb z pomocy ludności chłopskiej. Opisy polowań na szczupaki, które odbywały się nocą z ością i żarzącym się smolnym łuczywem w drucianym koszu wiszącym na długim drągu lub obrazy pieczenia przy ognisku tzw. opiekanki z jazia, należą do szczególnie sugestywnych. Jakże przypominają niezrównane opisy podobnych wypraw zamieszczone w książkach Franciszka Wysłoucha. Wyobrażałem sobie, że w podobny sposób mógł zarabiać na swą egzystencję mój prapradziadek Filip, w bliskiej łączności z naturą i jej atrakcyjnością.

Jednak fragmentem najciekawszym dla mnie był inny, związany z wyjazdem całej rodziny Kieniewiczów z Dereszewicz drugiego dnia świąt Bożego Narodzenia 1918 roku:

"Około północy dotarliśmy do Pińska. Wyłazimy z wagonu, pakujemy się z rzeczami na kilkoro sanek żydowskich i po bardzo słabej sannie wleczemy się prawie nieoświeconymi ulicami do hotelu Bązewicza, znajomego mi Izraelity. W pewnym miejscu zatrzymuje nas posterunek petlurowców. Legitymujemy się, przeglądają nasze papiery, rozpytują się, skąd, po co i dokąd jedziemy. Wreszcie puszczają nas na wjazd do miasta. W hotelu wszystkie numery zajęte. Wpakowujemy się przez znajomość do salonu właściciela, układamy chłopców na prowizorycznym posłaniu na podłodze; sami zaś w pozycji siedzącej kiwamy się. Pan Małek tylko dobrał się do kosza  z prowizjami i irytował mnie długo trwającym mlaskaniem przy przeżuwaniu jadła."

Okres I wojny światowej i jej końca, to bardzo  mgliste wspomnienia dotyczące rodziny mej prababci Agaty ze Szczerbaczewiczów. Jej matka Paulina miała wyjechać w głąb Rosji wraz z dziećmi. Czy było to w 1915 roku w ramach tzw. bieżeństwa? Kiedy wróciła z tej wyprawy i jak rozumieć wspomnienia Mosze Aszpiza, wnuka jej sąsiadów, który pisał, że Paulina ukrywała Żydów podczas okupacji Pińska przez wojska niemieckie po 1915 roku? Moja prababcia Agata z kolei wraz braćmi Janem i Antonim miała wyjechać na roboty do Niemiec. Kiedy wróciła? Czy w listopadzie 1918 roku?

Fragment  z książki Antoniego Kieniewicza zacytowałem z jeszcze innego powodu. Według relacji mej cioci Heleny, prababcia Agata prowadziła pamiętnik. Pamiętnik ten już w czasie II wojny światowej został w domu jej siostry Elżbiety, która do 1944 roku mieszkała w Pińsku przy ulicy Szczytowej 8. Z tego domu podczas pospiesznego wyjazdu do Polski nie został zabrany. Czy w pamiętniku tym znajdowały się wspomnienia z pobytu w "Giermanii", a następnie z pierwszych lat po odzyskaniu niepodległości? Ciocia Helena opowiadając o pamiętniku wspominała o tym, że przez pewien czas prababcia Agata ukrywała się, gdyż poszukiwali jej wspomniani petlurowcy - ukraińscy żołnierze. Dlaczego i w co zamieszana była prababcia, pozostaje tajemnicą. Ale jeśli tak było, musiało mieć miejsce na przełomie 1918 i 1919 roku.

Antoni Kieniewicz
"Nad Prypecią dawno temu... Wspomnienia zamierzchłej przeszłości"
Ossolineum, 1989

czwartek, 30 października 2014

Szczecińskie miejsca pradziadka Stefana

Jadę ulicą Budziszyńską. To już tutaj. Zza przedwojennej, szarej, piętrowej kamienicy z poddaszem i spadzistym dachem, przykrytym czerwoną dachówką wyłania się ulica Inowrocławska. Po drugiej stronie wjazdu do niej, stoi podobna, przemalowana na kolor zielony, przedwojenna kamienica. Po prawej stronie Inowrocławskiej w odległości około 100 metrów widać nowy, wybudowany w ciągu ostatnich 20 lat budynek wielorodzinny. Dalej ulica zakręca w prawo, wzdłuż osiedla bloków czteropiętrowych z lat 80-ych. Prawa strona ulicy nosi numery nieparzyste. Po drugiej stronie zaraz za zieloną kamienicą należącą do ulicy Budziszyńskiej, stoi równie nowy budynek wielorodzinny. Potem za zakrętem jest już tylko rząd garaży. Gdy wychodzę za ich linię, znajduję się na płaskim szczycie wzgórza. W dole, nisko widać tory kolejowe.


Skrzyżowanie ulicy Budziszyńskiej z Inowrocławską. Za zieloną kamienicą widać nowy wielorodzinny budynek pod adresem Inowrocławska 6.

***
Stoję na wzgórzu pełen nurtujących mnie zagadek. W jaki sposób pradziadek, 42-letni mężczyzna trafia na roboty przymusowe z Polesia Wołyńskiego do małej miejscowości pod Jelenią Górą, która wtedy nosi nazwę Boberrörsdorf? Dlaczego po wojnie nie próbuje odnaleźć kontaktu z żoną i dziećmi? Ba! Nie szuka kontaktu również ze swoim licznym rodzeństwem. Czy poznaje wtedy inną kobietę i zakłada z nią rodzinę? Dlaczego tak się tuła po Dolnym Śląsku? Jelenia Góra, Wrocław, znów Jelenia Góra, Janowice Wielkie. Odnaleziony przeze mnie adres pradziadka we Wrocławiu z 1954 roku wskazuje na baraki robotnicze. Nie był więc krezusem finansowym, delikatnie mówiąc. Co sprawia w końcu, że 22 kwietnia 1959 roku, 58-letni mężczyzna, niemłody już przecież, zmienia po raz kolejny miejsce zamieszkania i trafia z Dolnego Śląska do Szczecina, gdzie zostaje zameldowany pod adresem Inowrocławska 2/16?


***




Szczecin, ul. Inowrocławska 6

Rozglądam się za numerem 2, ale pomiędzy zieloną kamienicą przy Budziszyńskiej, a wielorodzinnym domem przy Inowrocławskiej 6 żadnego budynku nie ma. Całe szczęście, z jednej z kamienic wychodzi starszy ode mnie mężczyzna. Mam więc kogo zapytać.

Cóż się okazuje? Po obu stronach Inowrocławskiej, w miejscu dzisiejszych domów wielorodzinnych i osiedla mieszkaniowego z lat 80-ych stały kiedyś stare drewniane baraki. Jeszcze w połowie lat 70-ych, kiedy większość mieszkańców zaczęła je opuszczać, wyprowadzając się w inne miejsca. Nazwisko Stępień? Stefan Stępień? Być może mieszkał tu z żoną Stanisławą? Nie, nie kojarzy takiego nazwiska. Ale woła ojca, który za chwilę wychodzi z kamienicy. Mieszkał w jednym z baraków od 1958 roku. Stefana Stępnia nie pamięta niestety, choć potrafi wymienić nazwiska innych rodzin mieszkających w barakach. Na końcu Inowrocławskiej stał jeszcze murowany dom... Nie do poznania, jak bardzo zmieniła się okolica od tamtych czasów.

***

A propos żony. Dowiedziałem się o niej z aktu zgonu pradziadka, który zmarł jako wdowiec. Stanisława Stepień, nazwisko rodowe Flugel - tak zapisano. I to jest kolejna zagadka trudna do rozwikłania. Pradziadek nie miał rozwodu z moją prababcią Agatą, swą przedwojenną żoną. Kiedy poznał Stanisławę? Czy jeszcze przed wojną? Czy też w jej trakcie? Stanisława - imię polskie, Flugel - nazwisko niemieckie. Może więc spotkał ją po raz pierwszy, gdy pracował przymusowo dla III Rzeszy na Dolnym Śląsku? Dowiadywałem się swego czasu w urzędach Janowic Wielkich, Jeleniej Góry, Wrocławia i Szczecina o akt ślubu Stefana ze Stanisławą lub o akt zgonu Stanisławy, ale nie przyniosło to żadnego rezultatu.

***
3 grudnia 1974 pradziadek Stefan uzyskuje meldunek w centrum Szczecina, w starej przedwojennej kamienicy przy ulicy Małkowskiego 19. Wyprowadza się z baraków przy Inowrocławskiej mniej więcej w czasie, gdy robi to większość ich mieszkańców. Jadę w kierunku Małkowskiego.


Kamienica przy ulicy Małkowskiego 19

Dojeżdżam do ulicy zabudowanej trzypiętrowymi kamienicami. Solidne drzwi klatki pod numerem 19 zamknięte, domofon. Wkrótce jednak drzwi się otwierają, a ja mam okazję porozmawiać z wychodzącą kobietą. Nie mieszkała w tym miejscu w czasie, gdy zamieszkiwał tu mój pradziadek pod numerem 15. Wpuszcza mnie do środka na podwórko - numer 15 znajduje się bowiem w budynku wewnętrznej oficyny.


Ulica Małkowskiego 19, oficyna wewnętrzna


Małkowskiego 19, podwórko

Znajduję się jakby w studni wytworzonej przez otaczające mnie budynki kamienic. Mam szczęście porozmawiać z mężczyzną, który mieszka tu od dość dawna. Pamięta mojego pradziadka. Mieszkał samotnie, był starszym mężczyzną, schorowanym, odwiedzanym przez pielęgniarkę ze szpitala milicyjnego. Później zabrano go do domu starców.

***

Dojeżdżam do rozwidlenia dróg. W lewo na Kamień Pomorski, ja jednak skręcam w prawo, by po pewnym czasie skręcić znów w prawo, w wąską asfaltową drogę prowadzącą do dawnego założenia dworskiego. Tak przynajmniej budynek i otoczenie wyglądają. Śniatowo. Dom Pomocy Społecznej. Stefan Stępień trafił tu 9 lutego 1984 roku. Przeżył w tym spokojnym, położonym na uboczu miejscu 2 ostatnie lata swego życia.


Zamieszczam tę reporterską notkę w sieci, licząc na osoby, które przypadkiem trafią na nią i będą miały wiedzę, czy to o barakach przy Inowrocławskiej w Szczecinie, czy też o kamienicy przy Małkowskiego 19. Prawdziwym łutem szczęścia byłoby, gdyby ktoś z czytających pamiętał pensjonariusza DPSu w Śniatowie o nazwisku Stefan Stępień, znał go osobiście z lat powojennych albo wiedział coś więcej o jego i Stanisławy z Flugelów losach.

piątek, 24 października 2014

Skórzewo i Dąbrowa

Skórzewo jest dużą wsią, graniczącą od zachodu z Poznaniem. Pierwsze pisemne wzmianki o niej pochodzą z XV wieku, gdy należało do Drogosławiców herbu Abdank. Gdy wjeżdżałem do Skórzewa akurat trwał remont głównej drogi, przejezdny był tylko lewy pas. Z daleka widać już było wieżę kościoła pod wezwaniem świętych Marcina i Wincentego, wybudowanego w latach 1927-1929 przez ówczesnego proboszcza parafii skórzewskiej, księdza Stanisława Kozierowskiego, postaci zasłużonej dla regionu, współorganizatora zwycięskiego powstania wielkopolskiego i jednego ze współzałożycieli Uniwersytetu w Poznaniu. Określając Skórzewo mianem wsi, dokonuje się pewnego nadużycia, w niczym nie różni się ono bowiem od dzisiejszych przedmieść Poznania. W drodze do centrum minąłem cukiernię, supermarket, kilka lokali gastronomicznych, a tuż przy kościele zaparkowałem obok hotelu z restauracją. Gołym okiem widać było dokoła zamożność wielkopolską.

Przy kościele znajdują się pojedyncze pozostałości dawnego cmentarza. Sam kościół posiada ciekawy, ozdobny portal nad drzwiami wejściowymi oraz tablice poświęcone inicjatorowi budowy kościoła umieszczone na ścianie bocznej.








Nieopodal centrum miejscowości, przy ulicy Kolejowej, znajduje się nowy, niewielki cmentarz. Spacerując po nim zauważyłem kilka nagrobków osób o nazwisku Urbaniak. To właśnie to nazwisko przyciągnęło mnie do Skórzewa i do sąsiedniej Dąbrowy, do której udałem się wprost z cmentarza. Z Dąbrowy bowiem pochodziła moja praprababcia Katarzyna Paczkowska z Urbaniaków, urodzona w 1850 roku. Wychowała się w licznej rodzinie Stefana Urbaniaka i jego żony Marianny z Dudziaków. Skórzewo było zaś wsią parafialną. Tu odbywały się wszystkie uroczystości związane z chrzcinami, ślubami i pochówkami członków rodziny. Najprawdopodobniej szczątki mych przodków spoczęły na nieistniejącym już cmentarzu przy kościele.

Dąbrowa ciągnęła się wzdłuż drogi dość długo. I tu widać było wielkopolską zamożność, a miejscowość podobnie, jak Skórzewo, przypominała swym charakterem bardziej przedmieście niż wieś. Zwróciłem uwagę na przydrożną figurę Matki Bożej z Dzieciątkiem, budynek szkoły, wybudowany pewnie jeszcze przed I wojną światową oraz ciekawą kapliczkę przed sklepem spożywczym. W roku 1850 Dąbrowa niczym pewnie nie przypominała tej obecnej.






Wszystkie osoby, które mają przodków pochodzących z okolic Skórzewa, o takich samych nazwiskach, jak moi przodkowie Stefan i Marianna, a są zainteresowane genealogią,  zachęcam do kontaktu.

czwartek, 16 października 2014

Cienie juchnowieckich postaci

Każde najzwyklejsze miejsce potrzebuje odkrywcy. Nie inaczej jest z ziemią juchnowiecką, sąsiadującą od południowego zachodu z rogatkami Białegostoku. Czy może być coś ciekawego w Juchnowcu Kościelnym i okolicach? - myślałem nie raz, jadąc samochodem w kierunku Bielska Podlaskiego. Poza widocznymi z lewej strony drogi ruinami w Lewickich, czy białą bryłą kościoła w Juchnowcu Kościelnym, nie widziałem żadnego miejsca, które zwróciłoby moją szczególną uwagę.

A jednak są. Odkrywcą ziemi juchnowieckiej jest niewątpliwie ksiądz Stanisław Niewiński, który wydał książkę pod tytułem "Juchnowiec. Dzieje parafii". Czymże jednak jest historia bez barwnych postaci, bez opowieści pełnych niedopowiedzeń, ubarwiających suchą chronologię zdarzeń? Dopełnienie monografii parafialnej stanowi wydana w tym roku książka "Pokój cieniom. Ziemi Juchnowieckiej historie nieokrzyczane." Wspaniała to pozycja, rozwijająca historie wzmiankowane wcześniej w monografii, często tylko rozwinięte lub naszkicowane - bez dalszego ciągu.

Książka rozpoczyna się od historii obrazu Matki Boskiej Juchnowieckiej, który w XVII wieku został przywieziony do istniejącej od nieco ponad 100 lat parafii, by przez wiele lat przyciągać swym pięknem i mocą wiernych. Skąd "przywędrował"? Tego można z braku wystarczających źródeł  tylko domyślać się. Ksiądz Niewiński wysnuwa własną opowieść o początkach obrazu, w bardzo ciekawy sposób.

W parafialnej monografii autor opisuje szczegółowo sprawę bezprawnej sprzedaży klejnotów parafialnych ofiarowanych przez wiernych i niechlubną rolę w tej sprawie biskupa wileńskiego Stefana Mikołaja Paca, właściciela majątku Żółtki, położonego nieopodal Choroszczy.  Jest jednak wysoce prawdopodobne, o czym pisze autor w drugiej książce, że pozyskane ze sprzedaży środki zostały wykorzystane godnie. Biskup wileński sprowadził bowiem do Choroszczy relikwie świętych Wita, Aleksandry, Walerii i Wiktorii, co kosztowało niemało. Mało kto wie, że relikwiarz sprowadzony wówczas, wciąż znajduje się na wyposażeniu choroskiej parafii. Powszechna za to jest wiedza o relikwiach świętego Kandyda, które również mogły być przez biskupa Paca sprowadzone.

Zaletą książki na pewno są dogłębnie (co nie znaczy do końca zbadane) opisywane historie, w oparciu o dostępne źródła archiwalne. Dodatkowo, ksiądz Nieciecki odwiedzał miejsca związane z opisywanymi postaciami, często oddalone znacznie od ziemi juchnowieckiej. Świadectwem tego jest bogaty zbiór fotografii na końcu książki.

Mnie najbardziej zainteresowały 4 historie - pierwsza dotycząca ostatniego starosty wasilkowskiego, posiadacza dworu w nieodległej od Juchnowca Niewodnicy Nargilewskiej, Ludwika Kruszewskiego, po części dlatego, że świadkiem jego chrztu był sam Jan Klemens Branicki, a głównie dlatego, że bardzo interesująca i barwna to postać, gawędziarz inspirujący innych, uwikłany w wiele znaczących dla historii Rzeczypospolitej wydarzeń.

Bardzo ciekawie opowiedziano dzieje Księżyna, dziś niepozornej wsi, stanowiącej właściwie przedmieście Białegostoku, niegdyś funkcjonującej pod nazwą Woroszyłowszczyzna.

Równie frapująca jest historia dworu w Lewickich, którego ruiny, wspominane na początku tej notki, widać z drogi prowadzącej  przez wieś. Masońskie symbole widoczne w założeniu dworskim i w architekturze do dziś istniejącej na cmentarzu juchnowieckim kaplicy Nowickich, wysoka pozycja w urzędniczej hierarchii państwa carów członków tejże rodziny, związek całej późniejszej historii rodzinnej z  wybuchem Powstania Listopadowego. Rzec można opowieść pełna tajemnic, doskonały materiał na książkę lub fabułę filmową.

W tym miejscu należą się podziękowania mojej koleżance Ani G., z którą przygotowywałem jedną z ubiegłorocznych imprez Klubu Przewodników Turystycznych przy RO PTTK w Białymstoku i dzięki której tak szybko miałem możność dotrzeć do książek księdza Niewińskiego. Szwendając się po cmentarzu juchnowieckim, zaglądając do kaplicy Nowickich, zastanawialiśmy się, czy rodzina Puchalskich, której nagrobki spotykaliśmy na cmentarzu ma związek z pierwszym po odzyskaniu niepodległości prezydentem Białegostoku Józefem Karolem Puchalskim. Byłem prawie pewien, że tak - że słyszałem o tym na którymś spotkaniu w Muzeum Historycznym. Jeden z ostatnich rozdziałów książki "Pokój cieniom" to potwierdza. Puchalscy (Michał i Antonina ze Średzińskich) mniej więcej od 1873 roku posiadali Niewodnicę Nargilewską. Ich synem był właśnie późniejszy prezydent Białegostoku.

Mam i ja swoją zagadkę związaną z Juchnowcem Kościelnym. Szwendając się po cmentarzu znalazłem na jednym z XIX-wiecznych metalowych nagrobków tabliczkę z napisem  w języku rosyjskim "F. Gienelt. Bielostok". W ten sposób producenci metalowych  i kamiennych części nagrobków oznaczali wyroby swej pracy. Przyznam, że do dziś nie zidentyfikowałem takiego przedsiębiorcy metalurga z Białegostoku. Poniżej zdjęcie tabliczki (niezbyt dobrej niestety jakości).


Ks. Stanisław Niewiński "Pokój cieniom. Ziemi Juchnowieckiej historie nieokrzyczane", Juchnowiec Kościelny, 2014.