wtorek, 25 stycznia 2011

W kontekście smoleńskiego zamglenia raz jeszcze

W filmie "Mgła" dwa momenty szczególnie mnie poruszyły. Pierwszy, gdy pracownicy kancelarii prezydenckiej opowiadają jak to podczas nabożeństwa pogrzebowego Pary Prezydenckiej w Krakowie nie przygotowano miejsc dla nich. Dla 37 członków rządu miejsca były przygotowane, dla członków delegacji zagranicznych też, ale dla urzędników państwowych, najbliższych współpracowników Lecha Kaczyńskiego nie. Siedzieli na miejscach przygotowanych dla członków delegacji zagranicznych, którzy nie przybyli, na miejscach z cudzymi nazwiskami.

Drugi moment to chwila składania kondolencji przez delegacje zagraniczne. Nie zaczekano na rodzinę Prezydenta, "zapomniano". Delegacje zagraniczne składały kondolencje pełniącemu obowiązki Prezydenta Rzeczypospolitej, premierowi i ministrowi spraw zagranicznych RP. Prezydent Litwy zreflektowała się i podeszła złożyć kondolencje jeszcze raz, tym razem rodzinie pary prezydenckiej, podobnie uczynił Prezydent Niemiec. Kto widział film, wie o czym piszę.

Chylę czoła przed realizatorkami filmu: Joanną Lichocką i Marią Dłużewską oraz zespołem Gazety Polskiej, za to że w czasach niespotykanej nagonki na ludzi drążących temat katastrofy zdecydowali się tak ważny dokument stworzyć.

***

A 16 stycznia 2011 roku doświadczyłem przez chwilę poczucia normalności, gdy stałem obok pocztów sztandarowych w białostockim kościele pod wezwaniem św. Rocha na uroczystej mszy poprzedzającej odsłonięcie pomnika-tablicy poświęconego ofiarom katastrofy smoleńskiej. Pomnika ufundowanego przez mieszkańców Białegostoku, zorganizowanych w Społeczny Komitet Erygowania Tablic Memorialnych Ofiar Tragedii Smoleńskiej.

Dawno nie słuchałem tak poruszającego kazania, jak to które wygłosił biskup drohicki Antoni Dydycz. Słowa o czasach oszustów intelektualnych, manipulatorów i celebrytów zapowiedziały cytat z poezji Herberta. Były słynne guziki katyńskie. A uroczystość w kościele spuentował Jacek Sasin odczytując list od Jarosława Kaczyńskiego.


niedziela, 23 stycznia 2011

Szukałem jej 4 lata

Zacząłem jej szukać jakieś 4 lata temu. Wtedy to dowiedziałem się, że wydawnictwo sprzedało cały niewielki nakład książki wydanej 3 lata wcześniej. W internecie w kilku miejscach, z reguły na blogach, odnajdywałem jej recenzje, jednakże na żadnych aukcjach internetowych długo się nie pojawiała. Na Allegro figurowały takie pozycje, jak "Kolory bez barw", "W strasznym domu", "Węzełek z wiatru". Książki zatytułowanej "Polesie. Kadry pamięci" jednak nie było. Raz mignęła mi w jednym z krakowskich antykwariatów internetowych, ale trafiłem na jej ślad już po sprzedaży. Aż tu nagle w nowym roku 2011 wpisałem w wyszukiwarkę tytuł i książkę mam.

Jak już kiedyś pisałem, staram się docierać do literatury opisującej miejsca, skąd pochodzili moi przodkowie. Czerpię z niej specyficzną atmosferę charakterystyczną dla danego regionu, obcuję z lokalnymi wydarzeniami, sposobem myślenia ludzi, lepiej rozumiem różne wybory oraz sposób życia moich przodków.

Książka Katarzyny Witwickiej zainteresowała mnie szczególnie. Marek Arpad Kowalski w recenzji zamieszczonej w Najwyższym Czasie!, nr 31-32, 2-9 sierpnia 2003 roku pisał o niej tak:

"[...]Bowiem Katarzyna Witwicka opublikowała w ciągu swojego życia kilkadziesiąt opowiadań i powieści. Przy czym w tych opublikowanych w latach 70. i 80. pojawiają się wątki z jej dzieciństwa. W każdym razie znana była jako powieściopisarka. Dlatego to jej ostatnie dzieło, które ukazało się pośmiertnie: "Polesie. Kadry pamięci" może dziwić odmienną tematyką - odejściem od beletrystyki.
[...]Ale może to i nie dziwne, że powieściopisarka u kresu swojego życia zdążyła przygotować książkę odmienną od dotychczasowego dorobku. Sygnały pojawiały się już wcześniej. Jak powiedziałem jej ostatnie powieści, będące zbeletryzowanymi wspomnieniami z dzieciństwa, spowodowały zwrot ku zainteresowaniu ikonografią Kresów Wschodnich, gromadzeniem informacji historycznych na ten temat. Zwłaszcza że acz od przedwojny mieszkała w Warszawie, to urodziła się w 1919 r. w Kijowie, jej matka pochodziła z Kijowa, z zamożnej rodziny rosyjskiej, ojciec był inżynierem, oficerem 12. pułku Ułanów Podolskich, zaś pewne wątki autobiograficzne w niektórych okresach życia łączyły ją z Polesiem, a zwłaszcza z Pińskiem."

Jakżeż nie zainteresować się taką książką, którą autorka podsumowuje niejako swoją twórczość, a dodatkowo związaną tematycznie z "moim" Polesiem?

Jak pisze autorka we wstępie, książka powstała na 900-lecie Pińska. To ważne, gdyż niby o tym wiedziałem, że Pińsk jest tak starym grodem, ale dopiero odczytując powyższą informację, uświadomiłem sobie, że moi przodkowie, którzy mieszkali w Pińsku na pewno w drugiej połowie XIX wieku, a dalecy krewni mieszkają w nim do dziś, zajmują tylko wąziutki odcinek czasu w historii tego ciekawego miasta.

Książka jest właściwie albumem, jej treść pisana zajmuje niewielką część całości. I według mnie część ikonograficzna jest o wiele ciekawsza. Autorka wprowadza nas w klimat Polesia w sposób nieco baśniowy, a trochę i żartobliwy opisując na przykład profesję "perenosów", którzy za opłatą wynajmowali się do przenoszenia "panów" przez błotniste ulice Pińska, a gdy taki "pan" zbyt mocno się targował, był sadzany na środku błocka. Jest trochę o historii Flotylli Pińskiej, operacji Wachlarz, ale w sposób raczej skrótowy. I konkluzja. Takiego Pińska i Polesia, jakie opisuje autorka już nie ma. Są za to obrazy, zdjęcia pocztówki. Zagłębmy się więc w ikonografię. Zaczynamy od reprodukcji pejzażowego malarstwa. Malowniczy, mieniący się czerwienią zachodzącego słońca jeden z futorów na Prypeci (Przypomniała mi się książka "Bogom nocy równi" Piaseckiego), samotna wysmukła sosna, lekko pokrzywiona w otoczeniu krzyży wyłaniających się wprost z wody. Ładne te pejzaże autorstwa Straszkiewicza, Weysenhoffa, Wyczółkowskiego, Uziembły.

W dalszej części mamy okazję obcować z fotografiami i pocztówkami. Gdy widzę łódź z rybakami na Pinie załadowaną więcierzami, zastanawiam się czy podobnie wyruszał na codzienny połów mój prapradziadek Filip. Czy także zakładał łykowe łapcie na nogi i ubierał się w strój Poleszuka, jak mężczyźni na fotografiach? Kolejne zdjęcie: rybacy po kolana w wodzie rozstawiają więcierze. Czy to tylko pozowanie do fotografii, czy rzeczywiście tak wyglądała praca rybaka? Kolejne ujęcie. W tle rzeka, łódka, na pierwszym zaś planie dwójka mężczyzn siedzi przy ognisku, nad którym zawieszony czajnik. Tytuł: "Odpoczynek rybaków". Kolejna migawka i widzimy na brzegu rzeki drewniany kureń rybacki. A zaraz potem fotografia nr 36 autorstwa A. Skoczyckiego. Koń z wozem przewożony na niepozornej tratwie przez Szczarę. I tak dalej i dalej. Woda, chaty drewniane, więcierze, krzyże, dzika przyroda. Ale są i zdjęcia miasteczek poleskich. Najwięcej oczywiście z Pińska. Wiele z nich już widziałem, wiele z nich widzę po raz pierwszy. Błotniste uliczki, drewniane domy i drewniane trotuary. Ale i katedra pińska, górująca nad całym Pińskiem swymi rozmiarami, niestety wysadzona po wojnie przez Sowietów w powietrze. Jest i dostojny budynek Sądu Okręgowego. Mój pradziadek musiał go prawie codziennie oglądać, prowadząc naprzeciwko herbaciarnię. Wiele zdjęć targów i znów refleksja - przecież na tym targu nie raz musiała się zjawiać moja praprababcia, później prababcia, a może jedna z nich jest gdzieś skryta w tej ciżbie ludzkiej w tle fotografii? Są też i inne miasta poleskie. Po raz pierwszy widzę fotografię dworca w Sarnach. To tutaj błąkał się młodszy brat mojej babci w roku 1943, póki nie zaopiekowali się nim żołnierze sowieccy. Polskę zobaczył ponownie dopiero u kresu swego życia.

Książka zawiera również parę innych smaczków: plan przedwojennego Pińska wraz ze spisem ulic, listę autorów, którzy pisali o Polesiu, spis miejscowości powiatu pińskiego wraz z podaniem daty pierwszej o nich wzmianki, wykaz rodów szlachty pińskiej wg Horoszkiewicza.

Jak przy każdej lekturze, o której piszę tu na blogu, mógłbym napisać: warto przeczytać,i obejrzeć, zdając sobie jednocześnie sprawę, że książka jest praktycznie niedostępna (nakład 500 egzemplarzy). Dla miłośników Polesia i Pińszczyzny pozycja jednak warta zdobycia.

Katarzyna Witwicka
"Polesie. Kadry pamięci"
Lubelskie Centrum Marketingu, 2003

wtorek, 30 listopada 2010

Wszystko o cmentarzach żydowskich w książce Tomasza Wiśniewskiego

Do jej kupna przymierzałem się już od dawna. Wiele razy przeglądałem w księgarniach. Robiła wrażenie. Autora nikomu interesującemu się Podlasiem, starymi cmentarzami, czy też judaikami nie trzeba przedstawiać. Jest twórcą serwisów internetowych: szukamypolski.com i bagnowka.com, które zdobyły już swoją renomę i uznanie w sieci.

Książka, do której wciąż zaglądam, jest pełna unikatowych zdjęć cmentarzy żydowskich z terenów dzisiejszej Polski, Białorusi, Ukrainy, Litwy i Łotwy. Cmentarzy, których fotografie są w niej przedstawione dzisiaj już nie ma, a zebranie zaprezentowanych zdjęć zajęło autorowi długie lata poszukiwań. Do zagłady kirkutów przyczyniły się II wojna światowa i planowe ich niszczenie przez Niemców, wykorzystujących pozyskany materiał w celach budowlanych, szabrowanie opuszczonych cmentarzy po wojnie przez miejscową ludność, a także działania władz po 1945 roku, przeznaczających często tereny cmentarzy na parki, skwery, itp. Autor jednakże wskazuje, że los kirkutów, pozbawionych po wojnie naturalnych opiekunów podzieliły również stare cmentarze innych wyznań, podając jako przykład cmentarz ewangelicki w Białymstoku, a także wskazując na to, że świeckich nagrobków chrześcijańskich sprzed 1800 roku zachowało się jeszcze mniej do dnia dzisiejszego, niż żydowskich z analogicznego okresu.

Różnego rodzaju ciekawostek jest zresztą w książce wiele. Choćby ta związana z nazwą kirkut, która dziś jednoznacznie kojarzy się z cmentarzem żydowskim.

"Na terenie Polski międzywojennej cmentarz najczęściej nazywano kirkutem, od niemieckiego Kirchhof - dziedziniec kościelny. Przypomnijmy, że pierwsze cmentarzyki żydowskie i chrześcijańskie lokowano tuż obok świątyń (na dziedzińcach kościelnych lub synagogalnych). Kirchhof pierwotnie oznaczał cmentarz protestancki; dla wyznaniowego odróżnienia zwano go "Judenkirchhof".

Określenie kirkut pojawia się z całą gamą językowych oboczności: i tak na Lubelszczyźnie cmentarz zwano kierkutem. w Galicji - kirchołem, Aleksandrowie Kujawskim - kiercholem, Wolbromiu - kierkowem (oraz z wieloma jeszcze innymi derywatami: kierchow, kirków, kierków, kierkowo).

W niektórych częściach Polski kierkut oznaczał również miejsce zakopywania zdechłych zwierząt, z tego też względu wielu Żydów do dziś uważa to słowo za obraźliwe."

Autor wskazuje że sytuacja dotycząca starych cmentarzy poprawiła się w ostatnim czasie, wiele z nich objęto ochroną konserwatorską, budzi zainteresowanie lokalnych społeczności, które dostrzegają w nich element własnej tożsamości. Powstaje także wiele stowarzyszeń, własnym sumptem porządkujących stare cmentarze.

W książce Tomasza Wiśniewskiego znajdziemy również sporo informacji związanych z pochówkiem żydowskim, nazewnictwem, literaturą nagrobną, symboliką i zdobnictwem.

Największą wartością są unikalne fotografie cmentarzy, dla mnie najwartościowsze te, związane z regionem gdzie mieszkam, pokazujące cmentarze: rabinacki w centrum Białegostoku i choleryczny przy dzisiejszej ulicy Bema, kirkuty w Brańsku, w Orli ze wspaniałymi macewami ozdobionymi pismem reliefowym, Sokółce i Zabłudowie. Ciekawe jest zdjęcie z pińskiego cmentarza, na którym widać drewniane skrzynie nagrobne przypominające ohele.

Dla miłośników starych cmentarzy, pozycja obowiązkowa.

Tomasz Wiśniewski,
"Nieistniejące mniejsze cmentarze żydowskie. Rekontrukcja Atlantydy."
Instytut Wydawniczy Kreator, Białystok 2009.

niedziela, 21 listopada 2010

Suwalszczyzna

Jej piękno odkryłem dopiero w tym roku. Chodzi mi o tereny objęte granicami Suwalskiego Parku Krajobrazowego, słynące z bogatej w różnorakie formy geologiczne rzeźby terenu, pochodzące z czasów trzeciego - ostatniego zlodowacenia na ziemiach dzisiejszej Polski. Efektem mych tegorocznych wypraw na Suwalszczyznę była już notka o staroobrzędowcach. Poniżej przedstawiam inne zdjęcia wykonane podczas tegorocznych eskapad:

Widok z Góry Cisowej.


Widok z punktu widokowego za wsią Smolniki na jezioro Jaczno.

Jeziora Kojle i Perty z punktu widokowego "Pan Tadeusz" w Smolnikach. W oddali widać Górę Cisową.

Jezioro Hańcza.





Pozostałości założenia dworskiego Stara Hańcza.

Na drodze ze Starej Hańczy do wsi Bachanowo.

Okolice jeziora Jaczno.


Dawny trakt krzyżacki przy jeziorze Jaczno.


Okolice młyna w Jacznie.