środa, 1 sierpnia 2012

Jałówka - niegdyś miasto na szlaku z Warszawy do Wołkowyska

Upał niesamowity. Na szczęście wiejski sklep jest czynny, a w nim przyciąga wzrok zimna pepsi za drzwiczkami lodówki. Zaopatrzony w przewodnik Grzegorza Rąkowskiego ruszam w kierunku północnym na Kondratki, aby zobaczyć w pobliskim lasku pozostałości cmentarza żydowskiego.

"Można tu z trudem odszukać kilka zaledwie większych nagrobków. Reszta jest niewidoczna, ukryta pod warstwą ziemi, mchu, igliwia i gęstych jeżyn."

Powyższe słowa pisane ponad 10 lat temu już najprawdopodobniej nie są aktualne. We wskazanym miejscu nie znalazłem ni śladu po nagrobkach.

Jałówka, do której trafiłem położona jest tuż przy granicy z Białorusią, nieco na północny wschód od zbiornika wodnego Siemianówka. Miasto lokował tutaj Zygmunt August w 1545 roku. Znajdowało się na trakcie prowadzącym z Warszawy do Wołkowyska i Mińska. Aż do rozbiorów było ośrodkiem dóbr królewskich i siedzibą starostwa jałowskiego. W 1792 roku król Stanisław August Poniatowski potwierdził dawne przywileje miejskie. Jałówka straciła je najprawdopodobniej po powstaniu styczniowym. (Kuriozalny zapis dotyczący Jałówki znajduje się w przewodniku "Ścieżkami prawosławia" pod redakcją Anny Radziukiewicz, która pisze: "Obecnie Jałówka nie posiada praw miejskich. Utraciła je po potopie szwedzkim". Ba! Ale ile lat po potopie?)

Dawne miasteczko to dziś senna miejscowość, pełna zieleni, drewnianych zabudowań. Ciekawą architekturę ma cerkiew prawosławna pw. Podwyższenia Krzyża Świętego, zbudowana na przełomie lat 50-ych i 60-ych ubiegłego wieku, której główna kopuła jest w rzadko spotykany sposób przeszklona u dołu, posiadając kształt sferyczny w odróżnieniu od większości cebulastych kopułek podlaskich cerkwi.

Ja jednak zachęcony opisem w przewodniku i wskazówkami jednej z czytelniczek niniejszego bloga kieruję się na wschód w kierunku granicy. Na skraju lasu jałowskiego znajdują się ruiny kościoła pw. św. Antoniego, zbudowanego w 1908 roku, a zbombardowanego w czerwcu 1941 roku przez lotnictwo niemieckie u początku wojny pomiędzy niedawnymi sojusznikami.

Podobne ruiny ceglanego kościoła znajdują się w nadbużańskim Mielniku. Tamte jednak położone są prawie w centrum miejscowości w sąsiedztwie Góry Zamkowej i ... wywołują zupełnie inne wrażenie. Ruiny kościoła jałowskiego znajdują się na skraju wsi, w lesie, na odludziu. Nie w takich miejscach budowano zwykle kościoły. Na zgliszczach zbudowano kaplicę w roku 2000 pod tym samym wezwaniem.


Opuszczam ruiny i kieruję się dalej w kierunku wschodnim. Wkrótce po lewej stronie wyłania się teren cmentarza. Odnajduję wzmiankowany u Rąkowskiego nagrobek rodziny Bohatyrewiczów. Wrażenie robi na mnie bluszcz okrywający nagrobki, w niektórych miejscach tworzący roślinny dywan.

Każdy cmentarzyk związany od wieków z ludźmi tworzącymi lokalną historię posiada swoją melodię nazwisk. Na cmentarzu jałowskim dominują Gryko, Gryc, Hajduczenia, Urwan, Kazberuk, Bójko, Dudko, Lach. Co ciekawe na wielu nagrobkach wpisana jest nazwa miejscowości, z której pochodziła zmarła osoba.



W prawej części cmentarza stoi mały las krzyży drewnianych, bezimiennych w większości, stanowiących pewnie świadectwo lokalnej tragedii.

Niektóre nagrobki wzruszają inskrypcjami nieporadnymi, ale pełnymi uczucia płynącego wprost z serc chłopskich. Moją uwagę zwrócił również nagrobek z rysunkiem świątyni.





Opuszczam powoli cmentarz, przy rynku spoglądam jeszcze raz na jaśniejący w słońcu budynek cerkwi i ruszam w kierunku Białegostoku. Dziękuję pani Marzenie za zwrócenie mojej uwagi na leżącą poza głównymi szlakami, ale niezmiernie ciekawą miejscowość.

piątek, 27 lipca 2012

Jeszcze jeden drewniany kościół - w Pawłówce

Podczas ostatniego pobytu na Suwalszczyźnie miałem okazję zobaczyć drewniany kościół znajdujący się na uboczu szlaków, którymi z reguły poruszają się turyści przyjeżdżający do Suwalskiego Parku Krajobrazowego. Do kościoła skierowała nas właścicielka kwatery agroturystycznej, informując że mieszkańcy Błaskowizny właśnie tam jeżdżą na msze, że jest drewniany i że warto zobaczyć.

Kościół zbudowany został na planie prostokąta. Z zewnątrz budynek sprawia wrażenie hali, czy też baraku, jednakże w środku od razu wyczuwa się trudny do wyrażenia słowami klimat drewnianej wiejskiej świątyni. Wielkie wrażenie robią kolumny podtrzymujące strop, wykonane z poddanych niewielkiej obróbce pni sosnowych.

Parafia w Pawłówce powstała na gruntach folwarku, erygowana w 1923 roku przez biskupa łomżyńskiego Romualda Jałbrzykowskiego dla mieszkańców wsi należących do parafii w Jeleniewie i Przerośli, leżących w dużej odległości od swych macierzystych świątyń.

Kościół w całości lub w części został przeniesiony do Pawłówki z położonego obecnie na Białorusi Teolina, gdzie drewniana świątynia powstała w 1789 roku z funduszu Antoniego Wołłowicza. Ze względu na to, że nie zachowały się dokumenty z okresu jego budowy, szczegóły trudno dziś z dokładnością odtworzyć. Według niektórych przekazów mieszkańcy Pawłówki i okolicznych wsi mieli własnym transportem przewieźć cały kościół, według innych pierwotny kościół miał być nieco większy.

Tak czy inaczej do kościoła w Pawłówce warto się wybrać. Wystarczy jadąc z Jeleniewa, w Kruszkach pojechać prosto (nie skręcać na Hańczę, Bachanowo i Błaskowiznę), a następnie wjechać w pierwszą drogę w lewo.
 

czwartek, 26 lipca 2012

Drewniany XIX-wieczny kościół w Jeleniewie

Lubię drewniane wiejskie kościoły. Specyficzny zapach ich wnętrza, ale również wygląd tak mocno nawiązujący do ludowego charakteru tych świątyń. Niedawno zachwycałem się drewnianym kościołem w podlaskiej Narwi, a już wkrótce miałem okazję po raz kolejny oglądać kościół w Jeleniewie, miejscowości będącej swego rodzaju bramą do Suwalskiego Parku Krajobrazowego.

Jeleniewo to dość młoda wieś, założona między 1765 a 1772 rokiem. Dość szybko, bo już w 1773 roku otrzymała prawa miejskie z inicjatywy podskarbiego Antoniego Tyzenhauza. Antoni Tyzenhauz to człowiek niezwykle zasłużony dla rozwoju gospodarczego miejscowości położonych w guberni grodzieńskiej. Dziś część z nich leży na wschodnich krańcach województwa podlaskiego. Choćby takie Krynki, które do dziś szczycą się swym oryginalnym układem przestrzennym (Drugi taki sześcioboczny plac, z dwunastoma wybiegającymi z niego ulicami, to tylko w Paryżu!), pochodzącym z epoki Tyzenhauza. Jeleniewo nie cieszyło się jednak długo prawami miejskimi. Już w 1800 roku odebrali je Prusacy, zarządzający tą częścią dawnej Rzeczypospolitej od trzeciego rozbioru Polski w 1795 roku.

Parafia rzymskokatolicka w Jeleniewie była erygowana w 1772 roku. Wtedy to zbudowano kaplicę pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa, a po trzech latach ją powiększono. Parafia w 1785 roku została uposażona przez króla Stanisława Augusta Poniatowskiego.

Obecny kościół, widoczny na poniższych fotografiach, został zbudowany w 1878 roku w stylu neogotyckim, tak często kojarzącym się z monumentalnymi budowlanymi ceglanymi. Jest obiektem o konstrukcji zrębowej, zbudowanym na planie krzyża, trójnawowym. XVIII-wieczne wyposażenie pochodzi z nieistniejącego kościoła w Magdalenowie.

Wyświęcony został przez biskupa sejneńskiego Antoniego Baranowskiego (Antanasa Baranauskasa), jednego z prekursorów XIX-wiecznego litewskiego odrodzenia narodowego, nie negującego jednakże, jak wielu młodolitwinów, historycznych związków z Polską.




Niedawno, podczas indeksacji ksiąg metrykalnych parafii w Jaminach, nad którą pracuję wraz ze znajomymi z Jamińskiego Zespołu Indeksacyjnego, znalazłem akt ślubu z 1876 roku Antoniego Andruszkiewicza i Benedykty Tomaszewskiej, urodzonej w Wołowni, na terenie istniejącej już wtedy od trzech lat parafii jeleniewskiej. Jest to o tyle ciekawe, że parafie w Jeleniewie i w Jaminach rozdzielone są dwoma dużymi organizmami miejskimi Augustowem i Suwałkami.


Na zakończenie korowodu ciekawostek związanych z Jeleniewem warto wspomnieć, że strych kościoła stanowi kolonię lęgową dość rzadkiego w Polsce nietoperza - nocka łydkowłosego - kolonię będącą jedną z największych w Polsce, liczącą około 400 - 500 samic. Nocek łydkowlosy lubi krajobraz otwarty, z dużą ilością zbiorników i cieków wodnych. Żeruje nad powierzchnią wody, chwytając chrząszcze, komary, chruściki i inne owady, za pomocą dużych stóp, w skrzydła lub w błonę ogonową. Nieopodal Jeleniewa w okolicach Turtula przepływa Czarna Hańcza i tu też spowalnia swój bieg, stanowiąc idealne żerowisko dla naszego nietoperza.

środa, 25 lipca 2012

Nad jeziorem Hańcza

Jest sobotnie, dość ciepłe lipcowe przedpołudnie. Ruszamy z Błaskowizny wschodnim brzegiem jeziora Hańcza do pierwszego na trasie parkingu i bazy nurkowej. Z daleka widać sporą ilość pojazdów, kontrastującą z mijanym jeszcze kilka chwil temu pustkowiem.


Na łące nieopodal napotkane Litwinki zbierają, jak się okazuje, macierzankę, doskonałą do zaparzania naparów na zimowe wieczory. Na parkingu aż wre. Widać wielu nurków w skafandrach, niosących butle z tlenem i inny ekwipunek. Na trawie rozłożony sprzęt tych, którzy dopiero przygotowują się do nurkowania.

Jezioro Hańcza, leżące tuż przy granicy Suwalskiego Parku Krajobrazowego - najgłębsze w Polsce (108,5 m), z pierwszą klasą czystości, ukształtowane w postaci południkowo ukierunkowanej rynny, podczas ostatniego zlodowacenia około 12 000 lat temu. Dno jeziora jest upstrzone dużymi głazami narzutowymi. Roślinność uboga, spotkać za to można liczne skorupiaki, a na głębokości 15-30 m miętusy, kryjące się w jamkach. Już na kilkunastu metrach dookoła robi się ciemno. Niestety co roku podczas nurkowania giną ludzie - nie jest to łatwe hobby. W ubiegłym roku para płetwonurków i biologów, Paweł i Joanna Szpygiel zrealizowali film popularnonaukowy poświęcony podwodnym krajobrazom jeziora Hańcza, pt. "Polodowcowisko". Wynikami pracy pary biologów zainteresował się Państwowy Instytut Geologii, co być może zaowocuje badaniami geologicznymi dna jeziora. Przepiękne jest lesiste otoczenie jeziora Hańcza, zarówno jesienią, jak i latem.


Schodzimy do jeziora. Przed sobą widzimy grupkę nurków zanurzonych częściowo w wodzie. Za nimi już znajduje się podwodna ścianka, dno opada w tym miejscu na głębokość kilkudziesięciu metrów. Jeszcze chwila i...


na powierzchni nie widać prawie nikogo.