piątek, 23 lutego 2018

Wycieczka historyczna do Knyszyna z okazji Tygodnia Małżeństwa

11 lutego 2018 roku miałem przyjemność po raz kolejny wziąć udział w roli przewodnika w obchodach Międzynarodowego Tygodnia Małżeństwa, które w Białymstoku odbyły się po raz trzeci. Tym razem, dzięki zaangażowaniu Regionalnego Oddziału PTTK w Białymstoku, została zorganizowana wycieczka wyjazdowa dla małżeństw w przeciwieństwie do dotychczas organizowanych otwartych spacerów po Białymstoku śladami białostockich małżeństw. W wycieczce, której tematem przewodnim był związek małżeński króla Zygmunta Augusta z Barbarą z Radziwiłłów wzięły udział cztery pary. Było bardzo kameralnie i choć aurę dostaliśmy zimową, a trasa do przejścia nie była krótka, grupa ludzi, którzy wzięli udział w wycieczce była pozytywnie nastawiona, co sprawiło, że wycieczka miała swój ciepły, niemalże przyjacielski klimat. Do Knyszyna dojechaliśmy autobusem. Spacer po Knyszynie rozpoczęliśmy na rynku przy pomniku króla Zygmunta Augusta. Poszliśmy następnie ulicą Białostocką wzdłuż dawnej ziemi dworskiej, gdzie w XVI wieku zlokalizowany był dwór królewski nieopodal rzeczki Jaskry. Następnie przeszliśmy do kirkutu założonego w drugiej połowie XVIII wieku na groblach dawnych sadzawek królewskich, malowniczo położonego, prawdziwego unikatu w skali ogólnopolskiej, zadbanego, z wieloma współczesnymi tabliczkami opisującymi dużą część nagrobków.


Później wróciliśmy do rynku aby zwiedzić kościół św. Jana i na koniec wycieczki zjeść zamówiony obiad w restauracji Kugel. Tu chciałbym napisać o przygotowaniach do wycieczki od tzw. kuchni, licząc na to, że takie opisywanie może być równie ciekawe.

Pomysł na wycieczkę do Knyszyna w ramach Tygodnia Małżeństwa zrodził się zupełnie przypadkowo, jak to często bywa w takich wypadkach. Była zimowa, śnieżna i mroźna sobota styczniowa, w początku zeszłego roku. Pojechaliśmy z żoną do lasu poszusować na biegówkach (ona) i pochodzić w poszukiwaniu ciekawych miejsc (ja). Ściemniało się, gdy w drodze powrotnej zapragnęliśmy usiąść gdzieś w ciepłym miejscu (mogła być nawet stacja benzynowa), aby wypić ciepłą herbatę. Jeździliśmy samochodem tu i tam, ale nic po drodze, pustka. W ten sposób trafiliśmy do Knyszyna, gdzie oczom naszym ukazał się szyld "Kugel" i niżej napis "po kuchennych rewolucjach". W środku było klimatycznie, wnętrze rozświetlone porozmieszczanymi w różnych miejscach światłami, gwarno, ale miejsce wolne znalazło się. Wyjechaliśmy zauroczeni, najedzeni, dania były pyszne, ze śledziem na pierniku i sernikiem włącznie.

***

Nie pamiętam już dokładnie tego momentu. Był wieczór, jakiś czas po naszym styczniowym wypadzie. Nagle do głowy przyszła myśl. A może zrobić wycieczkę śladami Zygmunta Augusta i Barbary? Knyszyn, jako dawna siedziba królewska będzie się do tego idealnie nadawał! I jest gdzie dobrze zjeść na dodatek.

Małżeństwo Zygmunta Augusta i Barbary z Radziwiłłów rozpalało emocje współczesnych do czerwoności, wieki później stało się wdzięcznym tematem ludzi kultury, o czym świadczą choćby filmy. Przygotowując się do wycieczki obejrzałem je. Ten przedwojenny, z Jadwigą Smosarską razi naiwnym ujęciem tematu. Bardzo ciężko ogląda się film historyczny, pokazujący związek króla z poddaną z perspektywy "kuchennych plotek", a także przekręcający fakty. O wiele ciekawsze są filmy Janusza Majewskiego. Serialową "Królową Bonę" z rolami Jerzego Zelnika i pięknej Anny Dymnej pamiętam jeszcze z dzieciństwa. Już wtedy musiała mnie pociągać historia, nie omijałem żadnego odcinka niedzielnego serialu. Długo później obejrzałem "Epitafium dla Barbary Radziwiłłówny", oniryczny, pełen długich (może czasem zbyt długich) scen, trafnie pokazujący smutek króla i pełne dramatu sceny symbolizujące schyłek epoki jagiellońskiej.

Prawdę mówiąc nie wiadomo, czy Barbara kiedykolwiek odwiedziła królewską rezydencję w Knyszynie. Ale udokumentowane pobyty króla w tym mieście rozpoczynają się od roku 1545, gdy podążał do Wilna po śmierci swej pierwszej małżonki Elżbiety z Habsburgów. Plotki o romansie króla z wdową po Stanisławie Gasztołdzie zaczęły powstawać zaś u schyłku roku 1544. Gdy nie ma dowodów, otwiera się szerokie pole do domysłów. Tak czy inaczej w niczym nie przeszkadza to, aby opowiedzieć o związku króla z poddaną, analizując inklinacje polityczne, krajowe i zagraniczne tego związku, odczytując relacje współczesnych wyjaśniające zamiłowanie króla do pobytów w Knyszynie na pograniczu Korony i Litwy,  a także te ukazujące Zygmunta Augusta i Barbarę od zwykłej ludzkiej, codziennej strony. Tych ostatnich nie ma aż tak wiele, choć są bardzo sugestywne.

Paweł Jasienica w swym dziele dotyczącym epoki Jagiellonów zwraca uwagę na słabe zdrowie króla, śniadą twarz i rzadki zarost, a także dość specyficzne zwyczaje (czarny ubiór, upodobanie do samotnego jadania posiłków, bardzo wczesne rozpoczynanie dnia, szczególnie porą zimową). Więcej zachowało się opisów dotyczących Barbary. Przede wszystkim dokumentujących jej niezwykłą urodę, choć zdarzały się głosy, że piękność ta zbytnią litewskością odznaczała się jeśli chodzi o profil, cokolwiek to miało znaczyć. Druzgocąco dla Barbary brzmią słowa księdza Stanisława Orzechowskiego, piętnującego jej rozwiązłość, a także brata stryjecznego Mikołaja Czarnego Radziwiłła, który dorzuca parę innych niepochlebnych opinii o siostrze. Musiała rozpalać opinię publiczną! I najważniejsze - zdobyła serce króla, który nie odnalazł się w związkach małżeńskich z Elżbietą i Katarzyną z Habsburgów, swymi bliskimi krewniaczkami! Relacje historyczne podają parę innych smaczków dotyczących głębokiego uczucia do Barbary, wpływającego między innymi na wiele niekorzystnych dla Rzeczypospolitej decyzji króla. Nie będę ciągnął tego wątku ograniczając się do ikonografii ilustrującej powyższe słowa.

Zachowały się portrety z epoki autorstwa Lucasa Cranacha Starszego, oba pochodzące z około 1553 roku. Ten Barbary wykonany już po jej śmierci w maju 1551 roku. Możemy więc spoglądać na sylwetki władców okiem współczesnego głośnego malarza. Czy piękność Barbary znajduje na nim odzwierciedlenie?



Podstawą przygotowania do wycieczki był dla mnie artykuł profesora Józefa Maroszka w "Białostocczyźnie" opisujący w sposób pasjonujący historię odnalezienia źródeł wskazujących na lokalizację dworu królewskiego przy ulicy Dwornej (obecna Białostocka). Sprawa nie była oczywista, jak się okazuje. Mieli na to wpływ i Krasińscy - twórcy romantycznego parku ze studnią Giżanki w miejscu dzisiejszej osady Knyszyn Zamek, Napoleon Orda, Mieczysław Orłowicz, kompilatorzy inwentarzy starostwa knyszyńskiego spalonych w Powstaniu Warszawskim, propagatorzy legendy o lokalizacji zamku na Górze Królowej Bony. Dopiero skrupulatne badania w archiwum białostockim przyniosły odpowiedź na pytanie, gdzie tak naprawdę znajdowała się siedziba królewska w Knyszynie.

Podczas czytania artykułu odnalazłem ciekawe wątki nie związane zupełnie z epoką jagiellońską. Choćby ta dotycząca odnalezionego planu domu Gottfrieda Willa z początku XIX wieku, gdy Prusacy wymierzali parcele pod kolonię włókienniczą na dawnej ziemi dworskiej. Dom (mocno przebudowany) zachował się i można go dziś oglądać zupełnie nie zdając sobie sprawy z jego długiej historii. Mnie zaś ciekawi czy Gottfried Willa miał związki z rodziną Wille osiadłą w połowie XIX wieku w Supraślu, gdy Fryderyk Wilhelm Zachert ściągał osadników do swojej fabryki, a więc również z Hubertem Wille, budowniczym zabytkowej willi przy ulicy Parkowej w Białymstoku, a także fotografem amatorem, dokumentującym miasto Białystok przełomu XIX i XX wieku.




Innym ciekawym wątkiem jest ten związany z losami sarkofagu z sercem króla Zygmunta Augusta. Wiadomo, że sarkofag ten stał w rynku knyszyńskim w wiekach XVII i XVIII. Gdy w roku 1824 usuwano z rynku pozostałości dawnego drewnianego kościoła, usunięto pewnie i sarkofag. Czy trafił do romantycznego parku Krasińskich, czy jak twierdził ksiądz Walentynowicz, w okresie międzywojennym resztki sarkofagu zostały wmurowane w ogrodzenie kościoła w Krypnie? A może znajdują się we wciąż nie przebadanych kryptach kościoła knyszyńskiego? Wiadomo, że w pierwszej połowie XVII wieku, gdy budowano drugi drewniany kościół w rynku, z pierwotnej drewnianej budowli przeniesiono do obecnego kościoła (wówczas szpitalnego) ołtarz główny z obrazem Zwiastowania Najświętszej Marii Panny oraz ołtarz boczny z obrazem Przemienienia Pańskiego. Być może przeniesiono do krypt obecnego kościoła puszkę z sercem króla, pozostawiając pusty sarkofag w rynku? Sprawa sarkofagu ze szczątkami króla pojawiła się w mediach 10 lat temu, gdy podczas remontu kościoła odkryto jedną z krypt pod posadzką kościoła. Nie muszę dodawać, że ta ciekawa historia musiała znaleźć odzwierciedlenie podczas wycieczki, gdy weszliśmy do wnętrza XVI-wiecznego kościoła.



Pierwotnie planowałem, aby dojazd do Knyszyna odbył się pociągiem. Moglibyśmy wtedy przejść przez dawne włości starostwa knyszyńskiego, przejść obok miejsca, gdzie kiedyś Krasińscy zorganizowali park romantyczny ze studnią Giżanki i ruinami zamku Gnińskich z XVII-wieku (do dziś leży tam gruz), spojrzeć na budynek kolejowy w podobny sposób, jak kiedyś zrobił to Napoleon Orda. Zrezygnowałem jednak z tego planu. Z osady Knyszyn Zamek musielibyśmy do miasta iść poboczem ruchliwej szosy Tykocin-Knyszyn. Nie ma niestety innego wygodnego przejścia.


Wspomniałem o tym, iż wycieczkę rozpoczęliśmy od pomnika króla Zygmunta Augusta na knyszyńskim rynku. Przygotowując się do wycieczki próbowałem ustalić jego autorstwo, co nie było aż takie proste. Pomnik został wystawiony w 1997 roku z inicjatywy księdza Alfreda Ignatowicza (tablica poświęcona księdzu w knyszyńskim kościele) na 425-lecie śmierci króla w Knyszynie, o czym można znaleźć wiele informacji w internecie, które pomijają jednak nazwisko autora. A jest nim Jarosław Perszko, hajnowianin, związany z Wydziałem Architektury Politechniki Białostockiej, autor pomnika Ofiarom Wojen, Przemocy i Represji w Hajnówce oraz pomnika poświęconego Zesłańcom Sybiru we Wrocławiu.


Na koniec chciałbym wspomnieć i podziękować restauracji Kugel za pyszne dania przygotowane na nasz finalny obiad. Zupa żydowska okazała się strzałem w dziesiątkę. Podobnie jak kartacze i mix pierogów (mięsne, ruskie, z kapustą i grzybami oraz korycińskie).

Podczas przygotowań do wycieczki korzystałem z wielu różnych źródeł, ale najbardziej zainspirowały mnie następujące pozycje:

Józef Maroszek "Knyszyński dworzec królewski", Białostocczyzna", nr 3/31/1993;
Krzysztof Bagiński "Czy odnajdzie się sarkofag z sercem króla Zygmunta Augusta?", www.knyszyn.pl, 2008

Żegnając się z czytelnikami do następnego postu, dodam, że organizatorem III Tygodnia Małżeństwa w Białymstoku było Stowarzyszenie Innowatorów Edukacji w Białymstoku, Partnerem Głównym akcji Pracownia Psychoterapii i Psychoedukacji INTEGRA w Białymstoku, a organizatorem spaceru (i jednocześnie partnerem akcji) Regionalny Oddział PTTK w Białymstoku. Bez tych organizacji spacer nie odbyłby się w opisywanym kształcie.

sobota, 23 grudnia 2017

Knyszyn - dwa cmentarze

Dzień był zimny, wilgotny, za miastem na polach leżała cienka warstwa śniegu. Wybraliśmy się z Adamem do Knyszyna pociągiem, aby przejść wszystkie ścieżki leżące wzdłuż miejsc związanych z  ostatnim z Jagiellonów. Byłem pod wrażeniem, jak dobrze zostało to senne, niewielkie miasteczko oznaczone. Każde historyczne miejsce zaopatrzone jest w tablicę z opisem i fotografią. Tykocin i Supraśl, turystyczne Mekka i Medyna Podlasia mogłyby się od Knyszyna pod tym względem uczyć.

Uwagę moją zwróciły pozostałości dwóch cmentarzy, leżących po przeciwległych stronach szosy z Knyszyna do Tykocina, na wysokości dawnego majątku Krasińskich, po wojnie osady PGR Knyszyn. Oba zaopatrzone są w tabliczki z nazwą miejsca i wskazaniem kierunku, a mimo to cmentarz ewangelicki minęliśmy nie zauważywszy go od razu.

W Knyszynie warto zajść na mogiłki żydowskie położone malowniczo na dawnych groblach sadzawek królewskich. Interesujący jest również katolicki cmentarz św. Marka wciąż użytkowany. Miejsca nieoczywiste jednak, zapuszczone, niedokładnie opisane potrafią być równie interesujące.
 
Cerkiew prawosławna istniała w Knyszynie już w połowie XVI wieku i była zlokalizowana w miejscu dzisiejszych zabudowań szkolnych przy ulicy Białostockiej nieopodal rynku, służąc prawosławnym dworzanom króla Zygmunta Augusta. W XVII wieku przeżywała regres, aby wznowić działalność jako cerkiew unicka w drugiej połowie XVII wieku. Gdy drewniany budynek był już mocno zniszczony, nową murowaną cerkiew przy ulicy Goniądzkiej ufundował starosta knyszyński Tomasz Czapski w latach 80. XVIII wieku. Przetrwała ona jednak tylko do wojen napoleońskich, po których wierni musieli z powrotem korzystać z drewnianego starego budynku. Po kasacie unii, w roku 1846 i ta została zamknięta. W 1856 zarządzający Knyszynem Krasińscy wybudowali w rynku nową, murowaną cerkiew. Na cmentarzu prawosławnym przy ulicy Tykockiej, tym samym, którego pozostałości znajdują się dziś przy szosie do Tykocina, postawiono budynek cerkwi przeniesiony z Boguszewa. Cerkiew w rynku, ufundowana przez Krasińskich przetrwała do roku 1925, kiedy uległa likwidacji parafia prawosławna, natomiast cerkiew cmentarną rozebrano po II wojnie światowej.

Cmentarz prawosławny położony jest malowniczo na zboczach wzgórza. Znajdują się na nim zaledwie cztery nagrobki z czytelną inskrypcją. Przed wycieczką słyszałem o nagrobku ORMOwca pochowanego na tym cmentarzu, jednak nie odnaleźliśmy go. Zdjęcia i opisy znalezione w internecie pokazują, że tablica opisująca ten nagrobek o treści: "Czł. ORMO Wasyl Prydyba poległ na polu chwały dn. 27.III.1945 r. Cześć jego pamięci" stała jeszcze w tym roku przy zdewastowanym nagrobku. Być może przed naszym przyjazdem została zniszczona.



Jeden z zachowanych czytelnych nagrobków pochodzi z okresu międzywojennego. Upamiętnia Wierę Martyniuk (1897-1935).



Pozostałe trzy nagrobki pochodzą z końca lat 70-ch XIX wieku. Pokusiłem się o sprawdzenie komu zostały poświęcone. Tak się składa, że Archiwum Państwowe w Białymstoku udostępnia na stronach szukajwarchiwach.pl skany ksiąg parafii prawosławnej w Knyszynie z lat 1878-1907. Przejdę więc do najstarszej inskrypcji na cmentarzu:


Tablica na nagrobku choć częściowo ułamana pozwala odczytać napis w języku rosyjskim, informujący, że w miejscu tym został pochowany chłopiec Arsenij Iwanowicz Radkiewicz (30.06.1877-15.01.1878).

Odnaleziona metryka zgonu podaje jednakże bardzo skąpe informacje. Nie ma w niej danych rodziców. Jest natomiast adnotacja, że byli mieszczanami z Bielska, a dziecko zmarło od kokluszu.



Kolejny nagrobek to właściwie zachowany postument żeliwny bez krzyża. Daje się jednak, choć z trudem, odczytać inskrypcję.


Pochowana została w tym miejscu Anna Andriejewna Taranowicz (1839-1878), żona duchownego Tomasza Taranowicza, który sporządził odnalezione przeze mnie 2 z 3 metryk. Niestety metryka zgonu Anny Taranowicz nie daje żadnych dodatkowych informacji, poza tą, że w pogrzebie odprawionym na knyszyńskim cmentarzu uczestniczyli: duchowny z Białegostoku - Paweł Zieliński, duchowny z Fast - Wasilij Jakimowicz i duchowny z Choroszczy - Teodor Jaszyn i że zmarła od puchliny wodnej.


Ostatni czytelny nagrobek na knyszyńskim prawosławnym cmentarzu należy do Bogumiły Ignatowicz (1808-1879).



Metryka zgonu podaje, że Bogumiła Iwanowna Ignatowicz była żoną kapitana zarządzającego majątkiem Niewiarowo, znajdującym się nieopodal Trzciannego. Zmarła zaś ze starości. Metrykę sporządził Tomasz Gutowski, duchowny knyszyńskiej cerkwi.

Cmentarz ewangelicki znajduje się po drugiej stronie szosy w większym oddaleniu od niej i aby dojść do niego należy przejść przez pole należące do prywatnej posesji. Teren cmentarza jest zupełnie zarośnięty krzakami i drzewkami.

Ewangelicy mieszkali w Knyszynie już za króla Zygmunta Augusta. Kolejne fale osadnicze przedstawicieli tej konfesji miały miejsce w początku XIX wieku, gdy Knyszyn znalazł się w zaborze pruskim, a dawne tereny dworskie podzielono na parcele i przydzielono 7 rodzinom niemieckim. Osiedlali się w Knyszynie Sasi powracający z kampanii napoleońskiej, a także kolejne rodziny włókienników sprowadzanych przez Wincentego Krasińskiego.
Cmentarz przy ulicy Knyszyńskiej był wykorzystywany przez uboższych przedstawicieli miejscowej społeczności ewangelickiej. Wielu knyszyńskich ewangelików chowanych było na nekropolii białostockiej.

Na terenie cmentarza znaleźliśmy tylko jeden nagrobek z krzyżem żeliwnym bez inskrypcji.


Wśród krzaków zaś zupełnie ukryte przed wzrokiem ludzkim leżały przysypane liśćmi płyty betonowe.


Po odgarnięciu liści okazało się, że obie należą do przedstawicieli rodziny Malko. Napisy jednak są słabo czytelne. Jedna z płyt jest nagrobkiem Alfreda Malko, zmarłego w 1911 roku, jeśli dobrze udało mi się odczytać fragment inskrypcji.


Jest wielce prawdopodobne, że czas zrobi swoje i poza miejscem oznaczonym tabliczką niedługo nie będzie czego oglądać. Chciałbym więc w tych kilku zdaniach upamiętnić oba miejsca.

czwartek, 30 listopada 2017

Dokumentacja z ZUSu

W numerze 5(28) czasopisma More Maiorum z 2015 roku znalazł się interesujący artykuł Michała Fronczaka zatytułowany "Jak uzyskać dokumentację z ZUS-u?" Autor już na samym początku wymienia dokumenty, na jakie można trafić korzystając z tego źródła: "W teczkach osobowych ZUS, poza dokumentami typowo ZUS-owskimi, można znaleźć takie dokumenty, jak: dokumentacja medyczna (wyniki badań, różne zaświadczenia), listy kierowane do ZUS, świadectwa pracy, kopie metryk stanu cywilnego, kopie dowodów tożsamości, czasami zeznania świadków dotyczące różnej działalności osoby (np. podczas wojny). Wyjątkowo można trafić na fotografie."
  
Nigdy wcześniej nie korzystałem z ZUSu podczas badań genealogicznych. Pomyślałem, może warto spróbować? Było to jeszcze zanim uzyskałem odpis metryki chrztu prababci Agaty z NIAB w Mińsku. ZUS był więc instytucją, w której miałem nadzieję na znalezienie metryki urodzenia prababci. Ale o wiele więcej nadziei wiązałem z odnalezieniem dokumentów pradziadka Stefana, którego losy powojenne jeszcze kilka lat temu były dla mnie zupełną zagadką. Nadal jednak mało wiem na jego temat, tajemnicą pozostaje między innymi kiedy i gdzie wziął ślub z drugą żoną Stanisławą Flugel.

Niestety dokumenty, jakie udało mi się uzyskać z ZUSu zadowoliły mnie tylko w małej części. W sprawie prababci napisałem najpierw do oddziału w Zielonej Górze. Prababcia pobierała należności emerytalno-rentowe jeszcze przed pierwszą przeprowadzką do Gorzowa, gdy mieszkała w Świebodzinie. Bardzo szybko ZUS zielonogórski skontaktował się ze mną telefonicznie. Pani poinformowała mnie, że dokumentów należy szukać w oddziale gorzowskim, tam też przesłano moje zapytanie. Z Gorzowa otrzymałem kserokopie dokumentów z 1960 roku - zaświadczenia lekarskie, zaświadczenia z pracy, itp. Wszystkie stanowiły załączniki do wniosku o rentę prababci. Dowiedziałem się między innymi od kiedy pracowała w Świebodzińskiej Fabryce Mebli. Pod jakim adresem mieszkała w roku 1960, jaką pracę wykonywała, jaki był jej stan zdrowia w chwili składania wniosku. Nie było jednak w teczce osobowej żadnych metryk, dokumentów stanu cywilnego czy fotografii.

W sprawie pradziadka Stefana napisałem do oddziału szczecińskiego. Mieszkał bowiem w Szczecinie od roku 1959 do 1984. Ostatnie dwa lata życia spędził zaś w domu pomocy społecznej w Śniatowie koło Kamienia Pomorskiego. Odpowiedź, jaka przyszła ze Szczecina wprawiła mnie jednak w zdumienie. W skrócie - mój wniosek pozostał bez realizacji, gdyż pradziadek nie pobiera świadczeń emerytalno-rentowych w tutejszym oddziale ZUS. Dopiero, gdy zadzwoniłem do szczecińskiego oddziału, częściowo wyjaśniłem sprawę. Pismo z odpowiedzią, jakie dostałem znaczyło ni mniej, ni więcej, że danych pradziadka nie znaleziono w systemie, a dokumenty archiwalne z lat 80-ych nie wiadomo, gdzie się znajdują.

Tak więc w przypadku moich poszukiwań genealogicznych ścieżka ZUSowska zakończyła się miernym powodzeniem, co nie znaczy, że inne osoby poszukujące dodatkowych informacji o swych przodkach nie będą miały więcej szczęścia.

wtorek, 28 listopada 2017

"Wspomnienia odolanowskie" Artura Rhode

Dotarła do mnie wydana niedawno kolejna część wspomnień Artura Rhode, pt. "Wspomnienia odolanowskie".  Autor zanim został pastorem parafii ewangelickiej w Ostrzeszowie, pełnił podobną funkcję w Odolanowie, do którego trafił w roku 1889. Książka jest przede wszystkim doskonałym dokumentem dla badaczy codziennego życia parafii ewangelickiej na pograniczu kulturowym polsko-niemieckim w południowej Wielkopolsce pod koniec XIX wieku.

Ja znalazłem w niej sporo fragmentów interesujących z punktu widzenia genealogicznego. Mój prapradziadek Marcin Uzarek pochodził ze wsi Garki koło Odolanowa, a jego przodkowie zamieszkiwali okolicę przynajmniej od końca XVIII wieku. Artur Rhode przedstawia w sposób bardzo obrazowy położenie geograficzne Odolanowa w dolinie rzeki Baryczy, na bagnistych terenach, co było główną przyczyną rozproszonego rozwoju tego miasta podzielonego na trzy odrębne jednostki osadnicze: przedmieście Górka z drewnianym kościołem świętej Barbary, centrum miasta z kościołem świętego Marcina i przedmieście zamkowe z nieistniejącym już kościołem Świętego Krzyża. Poza opisem położenia miasteczka, znajdziemy w książce wiele szczegółów dotyczących rozwoju historycznego poszczególnych jego części.

Jest też sporo uwag dotyczących okolicznych wiosek. W ten sposób dowiedziałem się, że Garki była jedną z głównych wsi zamieszkałych przez ewangelików i po roku 1891 stykała się z nowo wybudowaną szosą wiodącą z Odolanowa do Granowca. W Garkach, Granowcu i Bogdaju dominowały takie nazwiska, jak Kromarek, Kubica, Kolata, Waldeck, Marschalek i Rostalski (widać tę dominację w XIX wiecznych księgach stanu cywilnego parafii katolickiej w Odolanowie), a osoby je noszące były częściowo pochodzenia niemieckiego, jednak mówiły niemal wyłącznie po polsku. Moja 4xprababcia Rozalia nosiła panieńskie nazwisko Kubica, mieszkała w Garkach i była wyznania katolickiego, więc wskazania autora prowadzą do pytań, jak to było w jej przypadku. Podobnie z dużym zainteresowaniem czytałem o codziennym życiu parafii ewangelickiej i realiach życia chłopów ewangelików, zamieszkujących okolice Odolanowa, mając na uwadze, że Katarzyna Trocha, jedna z moich antenatek mogła pochodzić z takiej właśnie chłopskiej rodziny ewangelickiej.

Autor sporo miejsca poświęca opisom posługi duszpasterskiej wśród ludności z Odolanowa i okolic, wyjeżdżających do pracy do Niemiec. Znalazł się więc i fragment podsumowujący przyczyny masowego wyjazdu na saksy. Być może realia takie, jak opisane niżej były przyczyną wyjazdu do Niemiec Marcina Uzarka:

"Chłopi byli przeważnie drobnymi rolnikami żyjącymi w ubogich warunkach. Wraz ze wzrostem liczby ludności podział gospodarstw doprowadził do tego , że w wielu przypadkach doszło do powstania karłowatych gospodarstw i chałupniczych miejsc pracy. Praca w lesie stanowiła główną okazję do dodatkowego zarobku. Jednak biedna okolica wraz ze swymi bagnistymi i piaszczystymi terenami nie była w stanie wyżywić na dłuższą metę ludności. Gdy na początku lat 70. XIX wieku Niemcy przeżyły wielki rozkwit gospodarczy, gdy robotnicy wiejscy ze środkowych Niemiec napływali do szybko rosnących miast niemieckich, gdy wzrastające areały uprawy buraka cukrowego wymagały jeszcze większej liczby robotników niż dotąd zatrudnianych  w bardziej ekstensywnych warunkach gospodarki, wtedy zaczęły się wyjazdy na saksy. Rok za rokiem wędrowały setki i tysiące ludzi do środkowych Niemiec, początkowo do prac ziemnych przy budowie dróg i kolei, potem głównie na pola buraków cukrowych i pszenicy do prowincji saksońskiej oraz do Anhaltu i Brunszwiku. Potem wielu podejmowało pracę w przemyśle, w szczególności w wełniarniach i przędzalniach w Blumental i Delmenthorst. Spośród parafii liczącej 3.300 dusz wyjeżdżało ponad 400 do pracy na saksy, przeważnie młode dziewczyny i chłopcy, jednak także świeżo poślubieni małżonkowie, przy czym jedynie rzadko zdarzała się okazja, aby mąż i żona w tym samym miejscu znaleźli pracę. Wędrówkę określano powszechnie jako wyjazd "w świat", gdyż wyobrażenia mieszkańców wsi o geografii były mizerne, odległość określała przeważnie cena biletu kolejowego: np. on pracuje 45 fenigów za Halle."

Marcin Uzarek wyjechał właśnie do Halle, jak udało się ustalić niedawno. Być może i on określał odległość z Garek do Halle ceną biletu kolejowego.

Realia geograficzne i socjologiczne Odolanowa i okolic w końcówce XIX wieku, stanowiące esencję tej książki, są dla mnie najciekawsze. Myślę, że osoby, których korzenie prowadzą właśnie do południowej Wielkopolski znajdą w niej wiele interesujących fragmentów, pomocnych w badaniach genealogicznych, rozumianych nie tylko jako dopisywanie kolejnych antenatów do drzewa genealogicznego, ale głównie jako próba zrozumienia życia przodków, procesów społecznych i historycznych, położenia geograficznego i wielu innych czynników wpływających na ich codzienne życie.

Artur Rhode "Wspomnienia odolanowskie", Biblioteka Publiczna im. Stefana Rowińskiego, Ostrów Wielkopolski, 2017