Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Gloger. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Gloger. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 29 stycznia 2023

Pajewo

Wieś Pajewo pojawiła się na trasie mych wycieczek dzięki zerwanemu mostowi na Narwi. Zwykle kojarzymy ten obiekt ze wsią Kruszewo. Po prawej stronie Narwi, przy Kruszewie, znajduje się bowiem popularny punkt widokowy na rozlewiska Narwi, do którego dojeżdża sią tzw. szosą kruszewską, będącą przedłużeniem białostockiej ulicy Popiełuszki. Okazuje się, że widok na rozlewiska Narwi z przeciwległego brzegu, od strony wsi Pajewo, może być równie ciekawy. Z miejsca tego widać zerwany most przy wsi Kruszewo, a sam widok sprawia wrażenie przestronnej płaszczyzny.


Z Pajewa pochodzi również jeden z mych sąsiadów, często wspominający w rozmowach swą wieś z dzieciństwa. Musiałem się nią zainteresować.

W Pajewie, która dziś jest typową wsią podlaską, znajduje się jeden ciekawy krzyż przydrożny sprzed ponad stu lat oraz drugi, będący pamiątką tragedii, która rozegrała się kilkanaście lat temu na szosie z Białegostoku do Warszawy. Jednak wieś może poszczycić się metryką średniowieczną.

W początku XII wieku w Święcku powstał gród, a pod koniec tego samego wieku uformowała się należąca do Mazowsza kasztelania święcka. Wiele okolicznych wsi należało wówczas do biskupów płockich. Jeden z dokumentów, pochodzący z lat 30-ych XIII wieku wylicza aż 42 takie wsie, a wśród nich Pajewo.

W 1552 roku Stanisław Pajewski herby Prus I został odnotowany, gdy oddawał podstarościemu łomżyńskiemu podatek ze wsi Pajewo.

Pajewo wzmiankowane było w roku w roku 1594 w Wyrokach lubelskich w związku ze starostą tykocińskim, Łukaszem Górnickim. Wówczas to Paweł, syn Andrzeja de Grzymały z powiatu zambrowskiego, pozwał Łukasza Górnickiego o niewykonanie sprawiedliwości przeciwko poddanym ze wsi Sanniki i Pajewo i uzyskał nad nim karę dwakroć sześciu grzywien, którą Łukasz Górnicki przez swego famulusa, szlachetnego Mikołaja Głodowskiego zapłacił.

Kolejna wzmianka dotyczy okresu Powstania Styczniowego 1863 roku i nadużyć dokonywanych przez kapitana Dmitrjewa, który w roku 1863 zarządzał okręgiem tykocińsko-zawadzkim, był naczelnikiem oddziału i dowodził siódmą rotą nowoingermanlandzkiego pułku, a także pewną ilością Kozaków. Czasami wyruszał z oddziałem w teren w celu wyszukiwania "buntowników", częściej jednak wysyłał samych żołnierzy z denuncjatorami, wśród których znajdowali się okoliczni Żydzi oraz chłopi, a wśród nich niejaki Żyd Sapetko (Sapetka). W trakcie późniejszego śledztwa wyszło na jaw, że Sapetko wziął od włościanina Bokiny, sołtysa Pajewa za pośrednictwem Żydówki Bejły Abramowej 29 rubli srebrem i 50 kopiejek za nie rabowanie Pajewa, gdy Sapetka z wojskiem przechodzić będzie. Sapetka potwierdził w śledztwie, że od Żydówki Bejły Abramowej wziął 21 rubli srebrem.

Pajewo zostało także wymienione w książce Zygmunta Glogera z 1907, jako przykład wsi, gdzie wybudowany został dom, za pieniądze emigrantów do Ameryki, zawierający w sobie nowinki architektoniczne nieznane wcześniej na Podlasiu. Dom ten wybudowano tradycyjnie z drewna "w węgieł", ale okna miał już z oberlichtami (świetlikami), szczyt ubity tarcicami w odmiennym niż zwykle układzie, oraz małe okienko w tymże szczycie z oberlichtem. 

W 1932 roku w numerze 194 Dziennika Białostockiego ukazała się wzmianka o napadzie rabunkowym w okolicy Pajewa:

"Napad rabunkowy na szosie Białystok-Łomża

Nocy ubiegłej na wiozącego furmanką towary z Białegostoku do Łomży Aleksandra Stekmistrza napadło w lesie naprzeciw wsi Pajewo w pobliżu maj. Jeżewo gm. Stelmachowo 3 osobników, w tem jeden uzbrojony w rewolwer, którzy zrabowali 3 sztuki skór na podeszwy wart. 100 zł. własność Naftala Żółtego. Po dokonaniu rabunku napastnicy zbiegli do lasu."

Z nieco nowszej historii: na liście obywateli polskich, przybyłych z niemieckich obozów koncentracyjnych do Szwecji transportami UNRRA po II wojnie światowej znajduje się Marianna Baczewska, córka Jana i Bolesławy, urodzona w Pajewie 20 stycznia 1908 roku.

Zanim wjedziemy do Pajewa od strony Białegostoku, tuż za lasem po prawej widać krzyż o następującej inskrypcji "W tym miejscu w dniu 6 IX 2010 doszło do katastrofy drogowej, w której zginęli Robert, Ewa, Daniel Jędruczek. Pokój ich duszom." Pamiętam czas, kiedy doszło do tego wypadku. Niedługo miał zostać oddany do użytku odcinek drogi szybkiego ruchu Białystok-Jeżewo. Samochód z rodziną Jędruczków zatrzymał się tuż przed skrętem do Pajewa, gdy w tył samochodu uderzył tir kierowany przez pijanego Łotysza, który zepchnął osobówkę tuż pod nadjeżdżającego z naprzeciwka tira. Pamiętam, jak wstrząśnięty był kolega, który tego dnia wracał z podróży służbowej z Warszawy i widział miejsce zdarzenia. Czy potrzeba więcej przykładów pokazujących do czego prowadzi spożywanie alkoholu przed jazdą?

Bliżej Pajewa, ale po tej samej stronie drogi na wzniesieniu stoją dwa krzyże. Jeden z nich jest pięknym przykładem krzyży przydrożnych stawianych w latach 90-ych XIX wieku i na początku XX wieku na Podlasiu. Metalowy krzyż pięknie zdobiony na kamiennym postumencie z datą 1894 został niedawno odnowiony. Jak wskazuje napis na dołączonej tabliczce renowację krzyża ufundował Krzysztof Ołdziej w roku 2011, natomiast w 1894 roku jego wykonanie sfinansował prawdopodobnie jego przodek Piotr Ołdziej.

Nie wiem, czy dom przywołany w książce Zygmunta Glogera jeszcze istnieje, ale we wsi znajduje się inny ciekawy przykład murowanego budownictwa podlaskiego, gdzie cegła została wykorzystana, jako element zdobniczy.

PS. Będę wdzięczny za wszelkie ciekawostki i historie dotyczące Pajewa.

S. Ptaszycki, "Łukasz Górnicki. Kilka nieznanych szczegółów z życia dzierżawcy tykocińskiego i wasilkowskiego", Warszawa, 1886.

"Dokumenta urzędowe do historyi Gospodarstwa Moskiewskiego w Polsce (od r. 1734-1866)", Lwów, 1905.

Zygmunt Gloger "Budownictwo drzewne i wyroby z drewna w dawnej Polsce", Warszawa, 1907.

Ewa Zalewska "Historia uroczyska Jaroszówka. Badania nad przemianami własnościowo-osadniczymi na pograniczu Wasilkowa i Białegostoku", Studia Podlaskie, Tom XXI, 2013.

Czesław Brodzicki "Kasztelania święcka", Kontrasty, nr 19 z 1988 roku.

sobota, 9 marca 2019

Glogierówka jeżewska

Małe owoce o lekko wydłużonym kształcie koloru żółtego z czerwonym rumieńcem. Skórka gładka, miąższ kremowy, bardzo soczysty, kruchy. W smaku słodkie, lecz lekko kwaskowate, o słabym zapachu. Najlepsze na surowo. Nadają się do ciast i kompotów. Najlepsze z nie nawożonych sadów. Glogierówki albo glogerówki, znane też pod innymi nazwami, np. pepinki.

Książce Zygmunta Glogera "Wesele babuni" poświęcony był już kiedyś artykuł na blogu, ale do osoby prekursora polskiego krajoznawstwa pewnie nie raz będę jeszcze wracał. Oto jak wyjaśniał początki nowej odmiany jabłek w liście do redakcji "Ogrodnik polski", opublikowanym w numerze 14 z 1882 roku:

"Historia tych jabłek jest następująca: we wsi Zblutowie, własności moich krewnych Falkowskich, w zapadłej okolicy dawnego Podlasia, koło miasta Goniądza (dziś powiat białostocki, gubernia grodzieńska), istniały niegdyś dwa stare drzewa tego gatunku. Ojciec mój, Jan Gloger, z drzew tych otrzymał zrazy w roku 1859 i rozmnożył je w ogrodzie jeżewskim. Czy owe dwa drzewa stoją dotąd w Zblutowie, nie wiem, ale za to w Jeżewie, staraniem mego ojca, jest kilka 22-letnich”.

Pod koniec XIX wieku glogierówki stały się tak popularne, że aż niektórzy próbowali kwestionować polski rodowód jabłek z Jeżewa Starego. Oto artykuł Zygmunta Glogera opublikowany w numerze 1 "Ech płockich i łomżyńskich" z 1899 roku:

"O jabłko "Glogierówkę jeżewską"

W miesięczniku petersburskim "Płodowodztwo" niejaki p. Schmidt, pisząc: "co sadzić w sadach ruskich" i zalecając jabłko Glogierówkę (tak nazwane przed 20 laty przez ś.p. Jerzego Aleksandrowicza, dyrektora ogrodu botanicznego i profesora botaniki w uniwersytecie, tudzież p. Ed. Jankowskiego dyrektora ogrodu pomologicznego), wystąpił przeciwko polskiemu pochodzeniu tego jabłka. P. Schmidt twierdzi, że jabłko to jest ruskiem, że więc nie powinno zwać się od Jeżewa położonego w gub. Łomżyńskiej ani od Glogerów właścicieli ogrodu. Jako argumenta przytacza p. S., że widział te jabłka w gub. Podolskiej oraz Grodzieńskiej (u p. Moesa przy granicy gub. Łomżyńskiej) i że p. Moes woził te jabłka do Niemiec, gdzie najuczeńszy botanik i pomolog Ed. Lukas uznał ten gatunek za ruski.
Ponieważ panowie Alfred Moes i Ed. Lukas już dziś nie żyją, więc p. Schmidt nie obawiał się, aby ktoś w obronie prawdy mógł mu zaprzeczyć i nie wiedział, że w ręku niżej podpisanego przechowuje się oryginał listu uczonego Lukasa do p. Moesa, wykazujący, że p. Moes nie woził jabłek do Niemiec, a Lukas nie uznał nigdy Glogierówek za jabłka ruskie.
Rzecz istotnie tak się miała. P. Al. Moes zostawszy r. 1872 właścicielem Nowosiołek pod Choroszczą w gub. Grodzieńskiej i zamierzywszy założyć sad przemysłowy, poszukując doborowych gatunków jabłek, zaopatrzył się w zrazy i szczepy jabłek jeżewskich, tego właśnie gatunku, którego owoce były pierwej do Choroszczy w Jeżewie corocznie nabywane. Ponieważ dla gatunku tego nie mieliśmy żadnej nazwy ustalonej, a nie przypuszczaliśmy, aby w pomologii naukowej nie istniała, wiedząc przeto, że p. Moes pozostawał w listownych stosunkach z Lukasem w Reutlingen, opakowałem starannie kilkanaście rzeczonych jabłek i poprosiłem p. M., aby przesłał uczonemu pomologowi z zapytaniem o rzeczywistą ich nazwę. Lukas niebawem odpisał p. Moesowi, który jego odpowiedź, jako moich jabłek dotyczącą odesłał mi w oryginale, dotąd przezemnie posiadanym. Ciekawy ten list zaczyna się od słów: "Przysłałeś mi pan niesłychanie interesujące i całkowicie nowe jabłko, z którem się nigdy jeszcze nie spotkałem", i dalej składa się z samych pochwał dla owocu, prośby o zrazy i szczepy, zakończony wnioskiem, aby jabłku dać nazwę od właściciela ogrodu. Jakoż na powadze twierdzenia Lukasa, że gatunek jabłka jeżewskiego nie był znany uczonym pomologom, panowie: Aleksandrowicz, Jankowski i Moes nazwali to jabłko "Glogierówką jeżewską" i p. Moes w katalogach swego ogrodu nazwę taką wprowadził.
Wówczas to wielu pomologów, jak pp.: Urlich i Ed. Jankowski z Warszawy, Kurtz z Otwocka i wielu właścicieli ogrodów z Królestwa, Litwy, Wołynia i Podola zażądało zrazów i szczepów z Jeżewa. Przez lat parę rozsyłaliśmy wszystkim zrazy obficie i rozsprzedali wszystkie szczepy ze szkółek, starając się, aby zwłaszcza zakłady ogrodnicze dostały ten gatunek i mogły go od siebie rozprzestrzeniać. Jakoż istotnie mówił mi niedawno p. Urlich, że ze zrazów jeżewskich wyhodował już i sprzedał kilka tysięcy szczepów do bliższych i dalszych gubernji cesarstwa. P. Ed. Jankowski otrzymywał listy o tych jabłkach ze szczepów wysłanych przez niego: na Kaukaz, do Francji i na Kaszuby. Samych jednak jabłek jeszcze na wielkich wystawach owocowych w Moskwie i Wiedniu nie znalazł, a ogrodnicy rosyjscy, niemieccy i węgierscy, gdy przedstawił im jabłka jeżewskie zapewnili go, że gatunku tego jeszcze nie znają.
Nie chodzi mi bynajmniej o nazwę jabłka, której sami nie wymyśliliśmy, a które ojciec mój hodował i rozpowszechniał nie nadając mu żadnej nazwy, ale czułem się w obowiązku wyświetlenia prawdy i sprostowania faktu, że gatunek nazwany "Glogierówką jeżewską" nie przyniesiony został na Podlasie tykocińskie z nad Dniepru, ale z Jeżewa w gub. łomżyńskiej dostał się do ogrodów warszawskich, wołyńskich, podolskich, do Reutlingen w Niemczech, na Kaukaz, Kaszuby, a także i na Ural.
Zygm. Gloger" 





Czy ktoś z Was, czytelnicy miał okazję skosztować kiedyś glogierówki jeżewskiej? Prawdę mówiąc nigdzie nie natknąłem się na tę odmianę jabłek. Tak jak kiedyś stawała się szybko popularna, dziś jej nazwa tylko znana jest miłośnikom lokalnej historii lub pasjonatom ogrodnictwa.

Może zdziczałe drzewka rosną gdzieś jeszcze w okolicach ruin browaru lub murowanej rządcówki rodziny Glogerów w Jeżewie Starym?





A może gdzieś w okolicach dawnego dworu i wieży ciśnień należących kiedyś do choroskiej rodziny przemysłowców Moesów należałoby ich szukać?



poniedziałek, 14 sierpnia 2017

Niepozorna książeczka

W łomżyńskim muzeum kupiłem cienką książeczkę w twardej, czerwonej okładce z portretem jasnowłosej damy w długiej, ślubnej sukni na ciemnoniebieskim tle. Dwudziestoletni Zygmunt Gloger w roku 1865 wykonał pracę, jaką często wykonuje dziś genealog amator. Odwiedził swą babcię Agnieszkę i dokładnie wypytał o wszystkie szczegóły jej ślubu z Maciejem Wojną, który miał miejsce w kościele w Rutkach w sierpniu 1809 roku, zakończonego weselem w Pęsach.

Polecam tę książeczkę gorąco tropicielom historii Podlasia, miłośnikom talentu Zygmunta Glogera, badaczom podlaskich genealogii i dawnych zwyczajów obrzędowych. Czegóż tu nie mamy... Przede wszystkim bogate informacje o podlaskiej szlachcie początku XIX wieku. Możemy się na przykład dowiedzieć, jakie relacje rodzinne łączyły Zygmunta Glogera z Łukaszem Górnickim, starostą tykocińskim czasów jagiellońskich. Ale pojawiają się na kartach książeczki również Mężeńscy, Opaccy, Dobrzynieccy (babcia Glogera - Agnieszka była z domu Dobrzyniecka), Rembielińscy, Wojnowie, Baczewscy, Białosukniowie, Idźkowscy, Rydzewscy i wiele innych podlaskich rodzin szlacheckich.

Zwyczaje z początku XIX wieku i dziwią i ciekawią. Modne było na przykład to, że panny szlacheckie po urodzeniu chrzczone były tylko z wody, a sama ceremonia chrztu odkładana była do dnia poprzedzającego zamążpójście. Za dziwne uważano by dziś, gdyby rodzice panny młodej nie pojawili się na ceremonii ślubnej w kościele, a wówczas było to powszechne. Wrażenie sprawiają dary ślubne otrzymane przez Agnieszkę od przyszłego męża Macieja, jego starania czynione w samej Warszawie w sprawie kapeli weselnej, czy wyprawy pani młodej z matką do Ełku po wszystkie potrzebne rzeczy na ślub.

Jakże smakowicie musiały wyglądać potrawy na stole weselnym. "Na ucztę złożyło się wszystko podwójne, a więc zupa biała i rumiana, sztuka mięsa biała i rumiana, potrawy z kapłonów i kaczek, pieczyste z sarn i jarząbków, których wielką obfitość posiadał bór pęski. Na końcu podano dwojaką leguminę z jakichś pian i konfitur, bo galaret i kremów nie używano po domach staropolskich. Wino krążyło trojakie: węgierskie, muszkatel i szampański."

Zwraca uwagę, że  rodzice nie zasiadali z młodymi do uczty, a także określenie bór pęski. Każdy kto przejeżdża dziś okolice Mężenina i Zambrowa w drodze do Warszawy widzi przeważnie "gołe" pola. Kres borom pęskim przyniosła druga połowa XIX wieku, gdy dawny majątek utrzymywany w całości rozpadł się na kilkaset zagród i szachownic zagonowych, a lasy wycięto w pień.

W książeczce możemy również znaleźć opisy strojów damskich weselnych, a także to co wyczyniała kapela i państwo młodzi wraz z gośćmi weselnymi po uczcie. Zaczęło się od poloneza, później był mazur, a także tańce, które stawały się modne w początku XIX wieku: walc, wprowadzony na salony w trakcie 12 lat trwającego zaboru pruskiego, kontredans, który wszedł w modę za Księstwa Warszawskiego i najmodniejszy anglez. "O polce nikt wówczas jeszcze nie słyszał, bo taniec ten czeski, tak nazwany nie od polskości, ale od tego, że był tańcem pasterzy czeskich w polu, upowszechnił się  dopiero u nas w latach 1825- 1835." Pan młody zatańczył z żoną tylko na początku, otrzymawszy ją z rąk ojca po pierwszym polonezie. Później tańczyli z nią wszyscy młodzi, ale i kontuszowcy na pożegnanie stanu panieńskiego.

Opis wesela kończy obrzęd oczepin, a także poprawin, jak dziś byśmy to nazwali, we dworze w Wojnach. Książeczkę kończy epilog ukazujący w skrócie dalsze losy dawnego majątku Mężeńskich, a także głównych bohaterów obrzędu weselnego.

Zygmunt Gloger "Wesele babuni", Oficyna Wydawnicza "Stopka", 2015

czwartek, 25 marca 2010

Pożegnanie zimy. Cmentarz parafii pw. Trójcy Przenajświętszej w Tykocinie

Wiosna definitywnie wkroczyła. Słońce przygrzewa, zrobiło się kolorowo, pełną piersią można w końcu oddychać. Zima była w tym roku długa i mocno dała się we znaki. Na jej odejście prezentuję zdjęcia z wycieczki na cmentarz parafialny w Tykocinie.

Założony został w roku 1795 przez księdza Andrzeja Cykanowskiego, superiora tykocińskiego Domu Misjonarzy na gruncie ofiarowanym przez Bractwo Różańca Świętego. Znajdują się na nim groby proboszczów i księży ze Zgromadzenia Misjonarzy i zakonu bernardynów, który musiał opuścić Tykocin po Powstaniu Styczniowym. Pośród nich grób księdza Konstantego Ludziusa, ostatniego rektora kościoła pobernardyńskiego. Jest też grób lokalnego malarza Zygmunta Bujnowskiego, którego pejzaże okolic Tykocina można obejrzeć w tutejszym muzeum. Zygmunt Bujnowski malował w pierwszej ćwierci XX wieku. Został ciężko ranny w wojnie polsko-bolszewickiej pod Berezyną. Zdrowia już nigdy nie odzyskał, zmarł w 1927 roku, a swe pejzaże rozdawał tutejszym mieszkańcom. Wiele jego obrazów ocalało upiększając wnętrza okolicznych domów.

Mnie jednak najbardziej interesowała kaplica grobowa rodziny Glogerów, już z daleka widoczna z drogi prowadzącej do Tykocina z Białegostoku, dzięki ciekawej architekturze oraz gniazdu bocianiemu na jej szczycie. Spoczywają w niej rodzice wielkiego polskiego uczonego, historyka, archeologa i pisarza Zygmunta Glogera: Jan Gloger - ogrodnik i malarz oraz Michalina z Wojnów Glogerowa, a także pierwsza jego żona Aleksandra z Jelskich oraz syn Stanisław.

Podczas spaceru natknąłem się na nagrobek burmistrza tykocińskiego, zmarłego w roku 1939, Stanisława Koczorowskiego.

Ciekawy jest nagrobek młodo zmarłej przedstawicielki rodu Dziekońskich.



I na koniec nagrobek będący efektem prowadzonych w Tykocinie prac archeologicznych.
W 2003 roku podczas prac przy budowie kanalizacji na ulicy 11 listopada natrafiono na pozostałości cmentarza, najprawdopodobniej pierwotnie prawosławnego, później unickiego. Jak pisze Dorota Wysocka w Przeglądzie Prawosławnym, nr 12/2002 w artykule "To są kości przodków naszych":
"Zakres badań archeologicznych, przeprowadzonych na początku lata tego roku na tykocińskiej ulicy 11 Listopada, określony został przez zasięg inwestycji - budowę kanalizacji. Wykop długi na blisko czterysta metrów i szeroki na mniej więcej półtora biegł wzdłuż chodnika po północnej stronie drogi prowadzącej od strony Złotorii na Plac Czarnieckiego, przez dzielnicę zwaną Nowe Miasto. Badania, prowadzone na zlecenie i koszt władz samorządowych, należało bardzo szybko zakończyć, gdyż terminy budowy były nieprzekraczalne. To co znaleziono warte jednak było wielkiego wysiłku.
Archeologom, Urszuli Stankiewicz i Ireneuszowi Kryńskiemu z Muzeum Podlaskiego, udało się odnaleźć wiele śladów po ludziach zamieszkujących ten teren w czasach prehistorycznych - średniej i młodszej epoce kamienia i wczesnej epoce żelaza, przede wszystkim krzemienne narzędzia i broń, gliniane naczynia. Najciekawsze okazały się jednak odkrycia z czasów późnego średniowiecza.
Cmentarz czytelny był na długości mniej więcej pięćdziesięciu metrów. Znaleziono tam około pięćdziesięciu szkieletów, ułożonych dość gęsto i niekiedy w kilku warstwach. Zmarli skierowani byli głowami na wschód. Niektórych pochowano w drewnianych trumnach, niektórzy być może nigdy ich nie mieli. Wiele kości zmieniło miejsce, gdyż niegdyś groby powszechnie przekopywano. Dzięki współpracy z antropologami udało się ustalić, że wśród pochowanych przeważały kobiety, że jedna z nich padła ofiarą zabójstwa, a dziesięcioletni chłopiec zmarł z powodu choroby zębów.
Nieliczne kobiece ozdoby znalezione w grobach pozwoliły datować pochówki na okres od drugiej połowy wieku XIV po pierwszą połowę wieku XVI. Być może osadnicy ze wschodu pojawiali się w Tykocinie dużo wcześniej, niż grupy sprowadzane przez Gasztołdów, a może biżuterii używano wówczas dużo dłużej.
Samo odkrycie cmentarza nie było zaskoczeniem. Skoro gdzieś tu stała cerkiew (teraz wiadomo już dokładnie gdzie, przynajmniej ta, która spłonęła w 1637 r., i jaki obszar zajmowała cerkiewna posesja) to przy niej powinna znajdować się nekropolia. Jeśli jednak bruk położono na jej północnych obrzeżach w XVIII wieku (co dowodzi zresztą, jak zaniedbane było już wtedy otoczenie świątyni) to pierwotnie ulica musiała biec inaczej. A to burzyło utrwalony w piśmiennictwie pogląd o niezmienności układu przestrzennego Tykocina od czasów średniowiecza. "
I dalej:
"Archeologowie kości z wykopu, zajętego teraz przez rury kanalizacyjne, pieczołowicie wydobyli. Wolą badaczy, władz miasta i jego mieszkańców było godne ich pochowanie. A ponieważ ulica Choroska, nazwana potem Białostocką, w latach trzydziestych stała się - i jest do dziś - ulicą 11 Listopada, postanowiono połączyć pogrzeb z uroczystościami Święta Niepodległości, te zaś skoncentrować nie tylko na dziejach XX wieku.
Zaproszono na nie przedstawicieli Cerkwi prawosławnej, aby zmarłych, już przecież kiedyś zgodnie z chrześcijańskimi zasadami pochowanych, raz jeszcze pożegnał duchowny ich wyznania. Cerkiew reprezentowali o.o. Adam Sawicki i Włodzimierz Misijuk oraz o. diakon Dymitr Tichoniuk.
Pogrzeb miał więc niezwykłą oprawę. Trumna ze szczątkami (właściwie ich cząstką, bo większość spoczęła już w mogile) stanęła na katafalku w kościele parafialnym. Msza za Ojczyznę, celebrowana przez ks. Witolda Nagórskiego, była jednocześnie mszą żałobną. Wspominano bohaterów walczących o wolność, ale i ludzi, którzy przez stulecia w codziennym trudzie przyczyniali się do rozkwitu miasta. Mówiono o śmierci, pamięci o zmarłych, ich trwaniu wśród nas (kazanie - bardzo dobrze przyjęte - wygłosił też o. Adam Sawicki). Tykociński proboszcz podkreślił, że choć dawni mieszkańcy miasta byli różnych wyznań, wszyscy są przodkami dzisiejszych. Nic nie wiadomo o waśniach religijnych wśród mieszczan. Konflikt dotyczył spraw majątkowych i ograniczył się do duchowieństwa.

Z kościoła tłumnie udano się ulicą 11 Listopada w kierunku położonego już za miejskimi zabudowaniami cmentarza.
Trumnę ustawiono na chwilę przed pomnikiem Orła Białego. W Apelu Poległych przywołano uczestników wydarzeń z listopada 1918 r. i imiona mieszkańców trzech nowomiejskich ulic - tak jak je zapisano w inwentarzu z 1571 r. A potem szczątki Dawnych Mieszkańców Tykocina - jak napisano na nagrobnej tablicy - spoczęły w ziemi."