Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ITS Bad Arolsen. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ITS Bad Arolsen. Pokaż wszystkie posty

sobota, 29 grudnia 2012

Ślepe uliczki poszukiwań genealogicznych

Po latach poszukiwań, ślepych uliczek nie ubywa, a wręcz coraz więcej da się ich zidentyfikować. Niektóre są zupełnie beznadziejne, na zdrowy rozum nie da się z nich wyjść, księgi metrykalne spłonęły bądź zupełnie nie wiadomo, gdzie dalej szukać tego jedynego aktu, inne czekają na swój łut szczęścia, gdyż nie wszystko jeszcze stracone i droga wyjścia jawi się gdzieś w kolejnych zamierzeniach poszukiwawczych.

Zbliża się koniec roku, a był on obfity w genealogiczne ślepe uliczki, czas więc na krótkie podsumowanie, również celem ich uporządkowania.

Linia ojca:

1. Prapradziadek Wawrzyniec Paczkowski (1851 Krzyżowniki - przed 1914). Problem ze znalezieniem aktu zgonu. Akt ślubu Józefa Paczkowskiego, jego syna, zawartego z Józefą Uzarek w Bottrop w 1914 roku, wzmiankuje zmarłego Wawrzyńca Paczkowskiego, mieszkającego przed zgonem w Krzyżownikach. Z kolei ostatnia wzmianka o Wawrzyńcu Paczkowskim sprzed zgonu pochodzi z aktu chrztu jego syna Jana z 1892 roku. Sprawdziłem księgi zmarłych parafii kierskiej w Centrum Historii Rodziny do roku 1908, a później prosiłem o sprawdzenie pozostałych roczników do 1914 roku w Archiwum Państwowym w Poznaniu i w Urzędzie Stanu Cywilnego w Rokietnicy. Bez rezultatu. Aktu brak. Być może odpowiedź przyniesie moja przyszła wizyta w parafii kierskiej, gdzie zamierzam przejrzeć dostępne księgi metrykalne osobiście.

2. Ślub prapradziadków Marcina Uzarka i Balbiny Kaczmarek.

Sprawa zagadkowa sygnalizowana w poprzednim poście.

3. Akt zgonu praprababci Balbiny Kaczmarek.

Według aktu ślubu jej córki Józefy Uzarek z Józefem Paczkowskim, Balbina mieszkała w Bottrop w 1914 roku. Być może zmarła w tym mieście. Tego nie wiem. Kwerenda w archiwum miejskim w Bottrop kosztuje jednak zbyt dużo, aby porwać się na nią bez żadnych wskazówek, co do dalszych losów praprababci.

Linia matki:

1. Dziadek Wojciech Tudor (1919 Cygany - 1965 Gorzów Wlkp.) w czasie II wojny światowej więziony był w Stalagu w Berlinie lub w okolicach Berlina. Pracował przy brukowaniu drogi. Dwukrotnie uciekał, za drugim razem skutecznie. Niestety nic nie wiadomo, jaki to był Stalag, w jakim okresie dziadek przebywał w nim, a kontakt z ITS w Bad Arolsen, organizacji archiwizującej informacje o robotnikach przymusowych III Rzeszy nie przyniósł rezultatu.

2. Pradziadek Andrzej Tudor (1883 Chmielów - 1960 Kluczewo) podobno (dysponuję jedną "relacją z drugiej ręki") zaraz po pierwszej wojnie światowej, w niespokojnych czasach ruchawek chłopskich w okolicach Tarnobrzegu działał w jednej z band. Mógł brać udział w jednym z niezidentyfikowanych przeze mnie napadów na leśniczówkę w okolicach Rzeszowa. Mógł współpracować z księdzem Okoniem, prowodyrem prokomunistycznych wystąpień. To wszystko tylko "relacja z drugiej ręki", jedna jedyna, jaką posiadam. Brakuje mi źródeł historycznych, relacji pisanych, aby móc ją zweryfikować.

Po wyjeździe do Wielkopolski Andrzej przystąpił najprawdopodobniej do Wolnych Badaczy Pisma Świętego. Kontakty, jakie wtedy nawiązał mogły pomóc mu w leczeniu córki w poznańskim szpitalu podczas II wojny światowej i okupacji niemieckiej. Próbowałem kontaktować się ze zborami warszawskim i poznańskim, ale żadnych informacji potwierdzających przynależność pradziadka do tej wspólnoty religijnej nie uzyskałem.

3. Pradziadek Stefan Stępień (1900 Bardo - 1986 Śniatowo). Brakuje mi aktu urodzenia Stefana. Księgi metrykalne parafii Bardo spłonęły po zbombardowaniu kościoła i plebanii podczas II wojny światowej. W tym wypadku ślepa uliczka wydaje się bez wyjścia.

Podobnie ślepą uliczką bez wyjścia okazuje się być drugi związek pradziadka ze Stanisławą Flugel. Sprawdziłem telefonicznie wszystkie miejsca pobytu pradziadka po wojnie: Jelenią Górę, Janowice Wielkie, Wrocław, Szczecin. Nigdzie w tych miejscach nie trafiłem na akt ślubu pradziadka ze Stanisławą, ani na ślad pobytu takiej osoby.

4. Prababcia Agata Stępień (1898 Pińsk - 1989 Gorzów Wlkp.). Aby dotrzeć do aktu urodzenia prababci należy rozpocząć poszukiwania w archiwum mińskim, które jako jedyne posiada księgi metrykalne pińskich parafii prawosławnych. Mógłbym wtedy dowiedzieć się również więcej o rodzicach prababci Filipie Szczerbaczewiczu i Paulinie z Rozalików, a także o dziadkach prababci Andrzeju Szczerbaczewiczu i Klemensie Rozaliku, a także dalszych przodkach. Cóż z tego? Archiwum w Mińsku wymaga horrendalnych sum za samo rozpoczęcie poszukiwań, których rozpoczęcie również nie jest ściśle określone czasowo, a całkowita wartość kosztów poszukiwań genealogicznych deklarowana przez archiwum przekracza możliwości zwykłego hobbysty genealoga.

5. Prapradziadek Kacper Stępień (1874 - 1923?). Prapradziadek zmarł na Wołyniu w okolicach Sarn, gdzie rodzina Stępniów przeniosła się po I wojnie światowej. Jeśli został pochowany w Sarnach, nagrobka nie odnajdę, cmentarz bowiem już nie istnieje. Nie wiem, co stało się z metrykaliami z tego okresu.

Takich zagadek i ślepych uliczek wraz z dalszymi poszukiwaniami będzie pewnie przybywać...

wtorek, 31 maja 2011

Informacja o losach Stefana Stępnia nadal poszukiwana!

Poszukiwania genealogiczne nie zawsze kończą się sukcesem. Bywa, że wydają się beznadziejne. Tak przynajmniej jest jeśli chodzi o mego pradziadka. Z relacji rodzinnych, którymi dysponowałem, te bardziej wiarygodne mówiły, że Stefan Stępień ostatni raz widziany był na Wołyniu w 1943 roku.

W zeszłym roku, dzięki szczęśliwemu zrządzeniu losu, udało mi się porozmawiać z kilkoma potomkami rodzeństwa Stefana Stępnia, osobami nie znanymi mi osobiście wcześniej. Dzięki tym rozmowom zapisałem wtedy wiele nowych hipotez dotyczących jego losów po roku 1943, a tu na blogu zamieściłem apel do czytelników o przesyłanie wszelkich informacji o losach pradziadka, jeśli jakimś nieprawdopodobnym trafem natrafiliby na nie.

Jakiś czas później, mój serdeczny kolega Jurek, słysząc opowieść o pradziadku, zwrócił mi uwagę, że przecież poszukiwano go przez Polski Czerwony Krzyż. Poradził mi, abym i ja skorzystał z tej ścieżki i spróbował dotrzeć do danych, jakimi PCK dysponuje. Wszedłem więc na stronę internetową PCK, wydrukowałem formularz, wypełniłem go i wysłałem.

I muszę powiedzieć, że był to szczęśliwy krok, wyjaśniający wiele hipotez. Po pierwsze: okazało się, że Stefan Stępień wyjechał z Wołynia w roku 1942, a nie 1943. Pierwszy ślad pochodzi z 1945 roku. Pradziadek 26 września zarejestrował się w Polskim Czerwonym Krzyżu w Warszawie, a następnie udał się do Szpitala Dzieciątka Jezus przy ulicy Oczki. Tam podczas rejestracji oświadczył, że 20 kwietnia 1942 roku został wywieziony do Niemiec i że powraca z Boberröhrsdorf.

Równolegle szukałem informacji o pradziadku w zasobach ITS, ale bez rezultatu.

Co więcej, okazało się, że pradziadek był trzykrotnie poszukiwany po wojnie za pośrednictwem PCK i dwukrotnie na ślad pradziadka natrafiono. Po raz pierwszy poszukiwał go szwagier Mikołaj Lemański w 1948. Za pośrednictwem PCK otrzymał informację, że Stefan Stępień był wywieziony na roboty do Niemiec i powrócił do Polski 3 grudnia 1945 roku (Sprzeczna informacja z pierwszą, mówiącą o rejestracji w szpitalu, nieprawdaż?). Zamieszkiwał w Jeleniej Górze, skąd wyjechał w niewiadomym kierunku.

Po raz drugi poszukiwany był przez żonę, moją prababcię w roku 1954. W grudniu 1954 roku została poinformowana pismem z PCK, że Stefan Stępień mieszka we Wrocławiu przy ulicy Katowickiej 103.

Według relacji rodzinnych rzeczywiście jest mowa, że poszukiwania pradziadka po wojnie przyniosły efekt, ale gdy został wysłany list pod wskazany adres, wrócił z adnotacją, że adresat nie mieszka pod wskazanym adresem. Nie wiem jednak, czy chodzi o miejsce pobytu pradziadka w Jeleniej Górze, czy we Wrocławiu.

Pradziadka poszukiwał również syn Tadeusz Stępień, który podczas wojny zaginął w ZSRR i używał później nazwiska Anatol Stachow. W tym wypadku nie podano rezultatu poszukiwań.

Ostatni więc hipotetyczny ślad pradziadka, do którego dotarłem to rok 1954, ul. Katowicka 103, Wrocław. Napisałem do Wydziału Spraw Obywatelskich Urzędu Miejskiego Wrocławia o sprawdzenie, czy pod wskazanym adresem mieszkał w roku 1954 lub w innym czasie mój pradziadek. Niestety, żadnych danych nie odnaleziono.

Tak więc, choć dużo się dowiedziałem przez rok poszukiwań, nadal tkwię w ślepej uliczce. I tu mam prośbę do czytelników mojego bloga. Może ktoś z Was wie, co to za adres: ul. Katowicka 103 we Wrocławiu i co mieściło się w tym miejscu w roku 1954? Będę wdzięczny za wszelkie informacje i zdjęcia. Być może macie doświadczenia w swoich poszukiwaniach ze Szpitalem Dzieciątka Jezus w Warszawie, być może dysponujecie relacjami z pobytu własnych przodków na robotach w Boberröhrsdorf. Wszelkie podpowiedzi, wskazówki, pomysły są w tym momencie cenne. Dla porządku podam, że pradziadek urodził się 6 grudnia 1900 roku w Bardzie w Górach Świętokrzyskich, był synem Kacpra i Józefy. Ale równie dobrze, tak sobie myślę, mógł po wojnie zmienić nazwisko.

wtorek, 30 czerwca 2009

Bad Arolsen

Niedawno oglądane filmy: Grzegorza Rosengartena "Dni mojego życia... Auschwitz. Historia prawdziwa" i Marka Widarskiego "Elżbieta Zawacka - miałam szczęśliwe życie" natchnęły mnie do takiej oto refleksji. Pokolenie międzywojenne miało niewątpliwie gorzej pod względem materialnym od naszego, koniunktura międzynarodowa była fatalna dla Rzeczypospolitej, ale bagaż ideologiczny, wychowanie, stosunek do patriotyzmu, które przeciętny Polak wynosił z domu i ze szkoły, czyniły go znacznie bardziej odpornym na zniszczenie tożsamości niż to się dzieje dzisiaj. Większość z nas wstydzi się polskości (Wiocha w stosunku do tego co zachodnie!), a jedyną wartością jest robienie kasy, nieważne czy w biznesie, czy w polityce. I póki się to nie zmieni, normalnym krajem nie będziemy.

Zajrzałem do książki brata mej babci - Stefana Krupy "A jednak tak było" i oto, co pisze on o swoim wchodzeniu w dorosłość:

"Już w końcu dziewiętnastego wieku przeludnienie wsi było mocno odczuwane. Carskie władze pod naciskiem obdzieliły dodatkowo chłopów ziemią. To wpłynęło na ożywienie wsi, a także miasta, w którym rozwinął się handel, rzemiosło. Najbliższe w okolicy miasto gubernialne - Piotrków - potrzebowało rąk do pracy. W mojej wsi, mając możność zmniejszenia ilości gąb do jedzenia, oddawano młodych chłopców do miasta na praktykę w rzemiośle. Szczególnie dużo tych młodych ludzi poszło do zawodu szewskiego. Było też w okolicy kilku nauczycieli i księży pochodzenia chłopskiego, którzy zdobyli wówczas wykształcenie. Kobiety prawie nie brały udziału w migracji.

W rodzinie mojego ojca było również za dużo ludzi w stosunku do posiadanej ziemi. W krótkim też czasie czterech braci ojca poszło wraz z innymi szukać chleba w Piotrkowie.

Był to zdaje się, pierwszy duży odpływ ludzi z mojej wsi do miasta. Od tego czasu szybciej zaczęła wkraczać do nas kultura, o którą dotychczas kościół, dwór i szkoła mało się troszczyły. Tych kilkudziesięciu chłopców praktykujących i mieszkających w Piotrkowie przenosiło swą ogładę na wieś. Ich rodzice zmuszeni byli do częstszego odwiedzania miasta. Te kontakty starszych ludzi ze środowiskiem miejskim były dla nich szkołą życia i świadomości. To, co widzieli w mieście, przenosili w życie wsi. Po paru latach z grupy młodych wyrośli fachowcy. Zapewnili sobie takie warunki bytowania, jakich nie znali ich ojciec, dziadek i pradziadek. Z drugiej strony w mieście stwierdzili namacalnie niesprawiedliwość: zazdrosnym okiem patrzyli na ludzi, którzy bez pracy opływali w dostatki i wygody. A oni musieli ciężko pracować i mimo to nie mogli sobie pozwolić na zaspokojenie takich potrzeb życiowych, jakie ich rozum obecnie uważał już za podstawowe. Te absurdy w stosunkach międzyludzkich wywoływały bunt.

Niesprawiedliwość społeczna, którą teraz mieli możność poznać, i świadomość ucisku politycznego ze strony carskich władz przyczyniły się do tego, że z nich właśnie wyrośli żarliwi bojownicy o wolność narodową i sprawiedliwość społeczną. Wśród tego zbuntowanego środowiska, tak w Piotrkowie, jak i w mojej wsi, prym wiedli szewcy. Warsztaty ich stanowiły bardzo często kryjówki dla "bojówkarzy"."

"W lutym 1922 roku jako trzynastoletni człowieczek ze wsi znalazłem się wśród tych rozpolitykowanych szewców, aby uczyć się prawie już rodzinnego fachu."

Jakaż to inna motywacja od dzisiejszych: "uciec do miasta, aby zmienić swój los, ale również, aby zmienić coś na lepsze tutaj" zamiast "uciec za granicę i nigdy już do polskiego syfu nie wrócić".

O Stefanie Krupie piszę jednak również z innego powodu. Na początku tego roku na portalu forgen znalazłem informację o ITS Internationaler Suchdienst w Bad Arolsen, organizacji archiwizującej dokumentację dotyczącą robotników przymusowych III Rzeczy podczas II wojny światowej. Jako, że troje moich dziadków pracowało przymusowo dla państwa niemieckiego, postanowiłem zwrócić się po informację. Niestety, żadnych dokumentów dotyczących Feliksa Paczkowskiego, Wandy Krupy i Wojciecha Tudora nie uzyskałem, ale pani, która zadzwoniła do mnie po otrzymaniu formularza, poinformowała, że dokumentacja z terenów zajętych po wojnie przez Armię Czerwoną mogła ulec zniszczeniu. Wówczas wysłałem formularz z zapytaniem o losy Stefana Krupy, więźnia obozów koncentracyjnych w Auschwitz, Buchenwaldzie i Flossenburgu.

Po dwóch miesiącach otrzymałem drogą pocztową grubą kopertę z plikiem dokumentów różnego rodzaju, głównie z Auschwitz. Dowiedziałem się z nich, że w obozie tym uwięziona była również narzeczona Stefana, Józefa Godlewska. Daty aresztowania w Piotrkowie, osadzenia w obozie zgadzały się z danymi zawartymi w książce. Dokumenty podają datę przeniesienia do obozu w Buchenwaldzie na 17/18 grudnia 1944 roku. W książce zaś datą załadunku do wagonów towarowych jest 12 grudnia, zaś pierwszy dzień w Buchenwaldzie upływa 22 grudnia dopiero. Ostatnia data podana w dokumentacji to 4 kwietnia 1944 roku, wtedy brat mojej babci przebywał jeszcze w Buchenwaldzie. O Flossenburgu ani słowa, wiadomo koniec wojny, komu chciałoby się prowadzić jakąkolwiek dokumentację. W dokumentach zaznaczono: podejrzany o nielegalną działalność komunistyczną. Nie jest to prawda. Stefan Krupa działał przed wojną w PPSie. Przekonania lewicowe łączył z silnym patriotyzmem, odziedziczonym po swym wuju Janie Krupie, legioniście. W czasie wojny zaangażowany w działalność w WRN (PPS została rozwiązana).

Nie poznałem osobiście brata mej babci, choć podobno on poznał mnie, gdy byłem małym chłopcem. Ale dzięki książce mam spore wyobrażenie o środowisku, w jakim wyrosła moja babcia, a także namacalne świadectwo obozu koncentracyjnego Auschwitz spisane przez osobę z rodziny.