Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Łomża. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Łomża. Pokaż wszystkie posty

piątek, 24 maja 2024

Wypadek przy kopaniu studni w Łomży

Kopanie studni w dawnych czasach, gdy nie było wodociągów było szlachetnym zajęciem, ale też szalenie niebezpiecznym. 3 lata temu pisałem o wypadku w Rutkach Kossakach, który wydarzył się w roku 1884. Podobne zdarzenie miało miejsce w Łomży 2 lata później. W numerze 38 Gazety Świątecznej z 1886 roku ukazał się natępujący artykuł:

"Żywcem zagrzebani. W gubernjalnem mieście Łomży zdarzył się w zeszłym miesiącu, dnia 27, straszny wypadek. Kopali tam właśnie w rynku studnię, ale dopiero na głębokości 78 łokci pokazała się woda. Część tej studni do wysokości 12 sążni już ocembrowano, ale wyżej aż do góry wsadzono tylko calowe deski. Widać, były one za cienkie i nie mogły znieść naporu ziemi, bo raptownie rozsunęły się, ziemia się oberwała i zasypała robotnika Nitkowskiego oraz przedsiębiorcę Tobjasza, żyda. Na razie wszyscy głowy potracili i nie myśleli o ratunku. Dopiero gdy o godzinie 8 wieczorem przybył gubernator, kazał się zabierać do odkopywania. Do godziny jednak trzeciej po południu dnia następnego nie dobrali się jeszcze do zasypanych. Co się stało z nimi, nie mamy jeszcze wiadomości."


W artykule ukazały się nazwiska nieszczęśników, przydatne jeśli ktoś zajmuje się genealogią Nitkowskich i Tobiaszów z Łomży. Jednak autor artykułu nie ustrzegł się błędu o czym za chwilę.

W księgach zgonów parafii rzymskokatolickiej pw. św. Michała w Łomży odnotowano w roku 1886 zgon Wojciecha Nitkowskiego pod numerem 234. W metryce napisano, że 27 sierpnia 1886 roku o godzinie 3 po południu umarł w Łomży Wojciech Nitkowski, 24-letni murarz z Łomży, syn Andrzeja Nitkowskiego i Marianny Nitkowskiej z Rozenków. Pozostawił po sobie owdowiałą żonę Józefę Nitkowską z Podgorzaninów.


Błąd o którym wspomniałem dotyczy przedsiębiorcy Tobiasza. Można się o tym przekonać wertując księgi zgonów okręgu bożniczego w Łomży za rok 1886. W roku tym nie zmarła żadna osoba o tym nazwisku. Miałem po cichu nadzieję, że odkryję powiązanie pomiędzy zmarłym, a Jakowem Tobiaszem znanym z uratowania grupy żydowskich sierot z Białegostoku, które podczas wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej w 1941 roku przebywały na koloniach w Drukiennikach. Nic z tych rzeczy.

Metryka zgonu drugiego zmarłego została spisana dopiero 24 września 1886 roku i w przeciwieństwie do pierwszej spisano w niej dokładne okoliczności śmierci. Zapisano w niej, że 27 sierpnia tego roku o godzinie 4 po południu podczas budowy studni na Starym Rynku w Łomży zasypany został ziemią mistrz budowy studni, Tewja Witkiewicz, 46 lat mający, syn Judka i Estery Witkiewicz, pochodzący z Cydzyna w gminie Rogienice, mieszkający czasowo w Łomży. Tewja pozostawił po sobie owdowiałą żonę, Entę Libę Sacharownę z domu Marchewicz.


wtorek, 9 listopada 2021

Adolf Suski z Kupisk koło Łomży

 Czasem człowiek natknie się na artykuł-laurkę w starej prasie i przez brak źródeł porównawczych trudno mu ocenić, czy piszący wyrażał tylko swoją subiektywną opinię, czy też opinię tak zwanego ogółu. "Gazeta Świąteczna" od momentu swego powstania w roku 1881 angażowała się w odrodzenie polskości na wsi drogą pozytywistyczną poprzez likwidację analfabetyzmu, zwiększenie czytelnictwa, wiedzy rolniczej, walkę z pijaństwem, paleniem papierosów, emigracją. Jednym z przykładów takiej walki jest list czytelnika Antoniego Szymanowskiego ze wsi Kupiski koło Łomży, zamieszczony w numerze 21 "Gazety Świątecznej z roku 1885, będący swoistą laurką wystawioną innemu mieszkańcowi tej wsi Adolfowi Suskiemu.

Kupiski to wioska, jaką często mijałem jadąc w kierunku Olsztyna lub powracając znad morza. Niczym szczególnym nie wyróżniała się. No może poza tym, że zwiastowała bliskość Łomży podczas powrotów.



"Nowiny.

O wsi Kupiskach, co leży w Łomżyńskich stronach nad rzeką Narwią, znaleźliśmy takie wiadomości w liście czytelnika naszego Antoniego Szymanowskiego, że miło posłuchać. Nie jest to taka wioska, żeby o niej trudno było coś dobrego napisać. Lud tam żyje dziś trzeźwo i nie w takiej już ciemnocie jak dawniej. Jest w niej cała kopa (bo 60) gospodarzy, a ledwie trzech może znajdzie się, co jeszcze piją wódkę. Można jednak spodziewać się, że i ta trójka do ogółu się przyłączy i wyrzeknie się gorzałki. Dawniej i tam tak samo, jak po niektórych innych wioskach, wolny czas od roboty spędzali ludzie w karczmie przy kieliszku i na pustej gadaninie albo wrzaskach. A dziś w Kupiskach już całkiem inaczej się dzieje.

Zgromadzają się tam i teraz ludzie w święta, a czasem i w dnie powszednie, ale nie do karczmy, tylko do domów dwóch porządnych i gościnnych gospodarzy - Adolfa Suski (czy Suskiego?) i Apolinarego Sawickiego, gdzie im każda godzina mile, a z pożytkiem dla duszy płynie. W niedzielę idą z kościoła wprost do domów, posilają się obiadem, a potem jeden drugiemu przypomina: "Chodźmy, sąsiedzie, do Suski, może on już tam zaczął czytać Gazetę!" Biorą czapki i idą słuchać głośnego czytania. A przy takiem czytaniu to i dobra myśl niejednemu przyjdzie do głowy, i rozumna pogawędka czasem się nawiąże. Tak mijają wieczory niedzielne. W dnie zaś powszednie, kiedy przypadnie obchód jakiej pamiątki religijnej, to idą ludzie ze wsi do tych samych dwóch gospodarzy, Suski i Sawickiego, na śpiewy nabożne i czytanie objaśnień stosownych. W taki sposób naprzykład obchodzili co piątek w wielkim poście stacje czyli pamiątkę drogi krzyżowej Pana Jezusa; teraz zaś pewnie gromadzą się tam znów na nabożeństwo majowe. A w domach gospodarzy, gdzie te zgromadzenia się odbywają, tak czyściuchno, taki ład i porządek, że tylko brać przykład każdemu.

Szczęśliwa wioska, co ma takich gospodarzy. Suska naprzykład - to prawdziwy krzewiciel oświaty i obyczajności między sąsiadami. Czy wesele, czy jaka inna zabawa we wsi, to wszystkim jakoś markotno, póki jego nie ma. A gdy on przyjdzie, zaraz inne życie. Znajdzie też zawsze coś ciekawego do opowiadania: nie powtarza jakichś tam plotek, ale mówi o rzeczach rozumnych i prawdziwych, o których ma dużo różnych wiadomości z książek lub z gazety. Dom jego zawsze jest otwarty dla podróżnego, a każdy biedak dostanie tam jałmużnę. Wychowuje tez dwoje sierot, o które dba tak, jakby o własne dzieci. Chłopczyka posyła do szkółki, a wieczorami sam go uczy; dziewczynką zaś opiekuje się głównie jego żona, która przyucza ją do robót gospodarskich, do szycia, do robótek szydełkowych i do krosien.

Nietylko same Kupiski, ale cała okolica korzysta z dobrych rad i przykładu takiego Suski. On to zaprowadził zwyczaj zgromadzania się po domach, on też zachęcił ludzi do Gazety. Żeby to każda wioska polska miała takiego przodownika!

Ale jest i w Kupiskach coś niedobrego, co koniecznie ludzie zmienić powinni. Oto pewien żydek utrzymuje tam sklepik, w którym między innemi rzeczami sprzedaje tytuń i papierosy. Gdyby przynajmniej zważał na to, komu sprzedawać, a komu nie, i gdyby brał za swój towar tylko pieniądze! Ale on psuje dzieci i młodzież, bo przyjmuje od nich tak zwane "tchórze" czyli zboże i kartofle, dając im wzamian papierosy. Niedorostki i parobki tym sposobem uczą się kraść, przyuczają się do palenia, a kryjąc się z papierosami po gumnach, mogą wieś spalić. Gospodarze więc kupiscy powinni raz zebrać się i postanowić, żeby niedorosłym nie wolno było ćmić tytuniu; handlarzowi zaś zakazać jak najsurowiej, aby nie ważył się sprzedawać tytuniu niedorosłym i przyjmować od nich zboże, kartofle lub inne rzeczy z zapasów gospodarskich. Gdyby zaś nie był posłuszny takiemu zakazowi, niech go wyrugują ze wsi. Może też oni posłuchają tej rady i usuną ze wsi pokusę złego dla swych synów i parobczaków.

Są i takie wioski, którym dawać dobre rady w Gazecie, to to samo, co rzucać groch na ścianę; aleć Kupiski do takich wiosek nie należą, tam ludzie chyba rozumniejsi być muszą."

Niespełna 5 lat po ukazaniu się artykułu Kupiski straciły Adolfa Suskiego. Wśród metryk zgonu parafii łomżyńskiej w roku 1890 znalazłem informację o zgonie Adolfa Suskiego 24 marca 1890 roku w Kupiskach. W chwili śmierci miał 50 lat i pozostawił po sobie żonę Agatę z Szymczyków. Osobie zgłaszającej zgon Adolfa nieznane były imiona i nazwiska jego rodziców. Być może był on tożsamy z Adolfem Suskim urodzonym w 1838 roku w Nieławicach w parafii Wizna, synem Kacpra Suskiego i Rozalii z Borawskich. Odpowiedź na to pytanie mogłaby przynieść dalsza kwerenda. Ciekawe też co stało się z wychowywanymi przez niego sierotami.


środa, 4 sierpnia 2021

Rodzina Klinkowsztejn czyli moja malutka cegiełka do "Księgi pamięci gminy żydowskiej w Stawiskach"

Dziękuję Mirosławowi Reczce za "Księgę pamięci gminy żydowskiej w Stawiskach". Książka, którą właśnie przeczytałem stoi na wysokim poziomie edytorskim. Przekład z języka angielskiego jest bardzo dobry, co nie jest niestety współcześnie żadną normą i co ważne -  dołączony został na końcu indeks nazwisk występujących w tekście. Dzięki temu, gdy będę chciał kiedyś wracać do książki, nie będę musiał wertować kartka po kartce, aby poszukiwane nazwisko znaleźć. Łomżyńskie Towarzystwo Naukowe im. Wagów bardzo profesjonalnie przygotowało to wydawnictwo.


Tradycja spisywania ksiąg pamięci przez Żydów sięga okresu średniowiecza, gdy na obszarach zachodnich i południowych Niemiec oraz Szwajcarii rozpoczęto spisywanie ksiąg upamiętniających ofiary ówczesnych rozruchów i pogromów antyżydowskich. Po drugiej wojnie światowej spisywanie ksiąg pamięci przez osoby ocalałe z Holocaustu stało się powszechne. Księgi te spisywane były głównie w językach hebrajskim i jidysz i do dziś wciąż wiele z nich nie zostało przetłumaczonych na język angielski, nie mówiąc już o przekładach na język polski.

"Księga pamięci gminy żydowskiej w Stawiskach" to kolejna księga pamięci przeczytana w ostatnim czasie przeze mnie. Mam w związku z tym kilka refleksji natury ogólnej, którymi poniżej chciałbym się podzielić.

Księgi pamięci to zebrane w całość wspomnienia wielu osób pochodzących ze społeczności żydowskiej, związanych z konkretnym miejscem. Pisane są w sposób subiektywny i pełen emocji. Niektóre teksty stoją na bardzo wysokim poziomie. W niektórych wyłapać można nieścisłości, zwłaszcza, gdy traktują o historii danej miejscowości. Ksiegi trzeba czytać z uwagą, gdyż teksty pisane przez tak wiele osób nie są stylistycznie jednorodne. Zdecydowana większość to teksty odkrywcze dla nas wychowanych w kregu kultury polskiej.

Opisują świat społeczności żydowskich o których większość z nas wie niewiele lub wcale. Wprowadzają do świata kultury egzotycznej, obcego, pełnego znaczeń, których nie rozumiemy. Osoby ważne dla społeczności żydowskich, które są upamiętnione na kartach ksiąg pamięci są zupełnie nieznane dla nas, wychowanych w polskim kręgu kulturowym. Mają w związku z tym dużą wartość poznawczą. Często można spotkać się z opiniami, że księgi pamięci są pod względem historycznym, delikatnie mówiąc niedokładne, zawierają wiele błędów. Mam wrażenie, że opinie takie, choć częściowo uzasadnione, są podyktowane w dużej mierze tym, że Polacy są często opisywani w niekorzystnym świetle. Nie ma się co temu dziwić. Nie da się zaprzeczyć istnieniu przedwojennego antysemityzmu, szmalcownictwa podczas II wojny światowej, wydawania Żydów Niemcom, zabójstw, wreszcie pogromów na terenach okupowanych do czerwca 1941 roku przez Sowietów dokonywanych tuż po ucieczce dotychczasowych okupantów przed nadchodzącymi rządami niemieckimi. Nie ma potrzeby, aby w obronie szafować argumentami o karze śmierci grożącej za ukrywanie Żydów, o ilości Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata wywodzących się z Polski, czy o stosunku polskiego państwa podziemnego do tzw. szmalcowników. O wiele korzystniej jest próbować zrozumieć, dlaczego taki jest stosunek wielu z tych którzy przeżyli Shoah do Polaków. I wyobrazić sobie siebie jako członka społeczności żydowskiej, który stracił najbliższych, sąsiadów, przyjaciół, domy, miejsca pracy, a wcześniej przez lata żył w środowisku, które w najlepszym wypadku niechętnym okiem spoglądało nań. Jak pisał Józef Mackiewicz "Tylko prawda jest ciekawa". A poznawanie prawdy to czytanie i konfrontowanie różnych źródeł historycznych, często opisujących rzeczywistość jaką karmiono nas w szkołach i domach rodzinnych w sposób zupełnie inny, niejako opozycyjny do tego, który znamy. Często niemiły naszemu uchu.

"Księga pamięci gminy żydowskiej w Stawiskach" poza tym, że odkrywcza ogólnie w sensie poznawczym, jest ważna dla mnie ze względu na wzmianki o konkretnych osobach. W Stawiskach urodził się bowiem Akiba Rubinstein, jeden z największych polskich szachistów w ogóle, a w pewnym okresie swego życia jeden z kilku najsilniejszych szachistów świata. Akiba Rubinstein był najlepszym zawodnikiem polskiej drużyny na olimpiadzie szachowej w Hamburgu w roku 1930, gdy jedyny raz w historii zdobyliśmy złoto. Pamiętam, jak w drugiej połowie lat 80-ych kupowałem w księgarni przy ulicy Słonecznej w Gorzowie książkę Krzysztofa Pytla poświęconą partiom i końcówkom szachowym Akiby Rubinsteina. Studiowanie tej książeczki niewatpliwie przyczyniło się wówczas do podniesienia poziomu mojej gry. W "Księdze pamięci gminy żydowskiej w Stawiskach" znalazły się teksty Pesacha Kaplana, wywodzącego się ze Stawisk znanego wydawcy gazety "Das Neie Leben" w Białymstoku w okresie międzywojennym. To we wspomnieniach Pesacha Kaplana znalazły się wzmianki o Akibie Rubinsteinie. Informacje genealogiczne zaś dotyczące znanego szachisty zamieścił w księdze Akiva Fett. Akiba Rubinstein urodził się w Stawiskach w roku 1882 jako czternaste dziecko Akiby Rubinsteina, który z kolei był synem Jaakowa Jonatana Rubinsteina, rabina Grajewa. Matką Akiby była Reizel z domu Deneberg. Ojciec zmarł osiem miesięcy przed narodzinami dziecka na gruźlicę, stąd Akiba otrzymał imię po nim. Matka po śmierci męża przeniosła się do Białegostoku wraz z dziećmi i tam poślubiła rabiego Hellera, znanego jako Geniusz (Illuy) z Pińska. Przy okazji warto wspomnieć, że pierwszą znaną partię szachową Akiba Rubinsteinn rozegrał w roku 1902 w Białymstoku z niejakim inżynierem Bartoszkiewiczem ze Starosielc. O próbach (dotychczas nieudanych) ustalenia kim był pierwszy znany partner szachowy późniejszego mistrza pisał Tomasz Lissowski w "Szachowej Vistuli".


W księdze znalazła się również wzmianka o Israelu Rozenbergu z Łomży, twórcy instytucji "Ezras Tora" w Nowym Jorku, której celem było zaoferowanie wsparcia w honorowy sposób tysiącom uczonych i ważnych ludzi w Izraelu i w Diasporze. Informacje o rodzinie Rozenberg w Łomży, z której wywodził się Israel Rozenberg pojawiają się w księgach metrykalnych łomżyńskiej gminy żydowskiej w latach 40-ych XIX wieku. Zajmowałem się niedawno badaniem genealogii dwóch linii tej rodziny, prawdopodobnie ze sobą spokrewnionych, o czym świadczy to samo imię przodka -  Szloma. Niestety dostępne zapisy metrykalne nie pozwalają udowodnić tego w 100 %, choć rozrzuceni po świecie potomkowie obu linii Rozenberg wciąż utrzymują ze sobą kontakty, wierząc, że są krewnymi.

***

Chciałbym przy okazji dodać małą cegiełkę do "Księgi pamięci gminy żydowskiej w Stawiskach. Ze Stawiskami w połowie XIX wieku związana była bowiem wywodząca się z Suwałk rodzina Josela i Gołdy Frajdy Klinkowsztejn. Josel Klinkowsztejn urodził się w Suwałkach 24 czerwca 1825 roku jako syn Chaima i Chai Fejgi Aryjowny małżonków Klinkowsztejn. Gołda Frajda Klinkowsztejn była córką Mordki Izraela Goldingera, rabiego w Sopoćkiniach i jego żony Bejli. Gołda Frajda urodziła się na początku lat 30-ych XIX wieku w Wysztyńcu. Jej pierwszy mąż Srol Margaliński zmarł w Filipowie w roku 1846. Ślub między Joselem Klinkowsztejnem, a wdową Gołdą Frajdą Margolińską z Goldingerów miał miejsce w Suwałkach 12 lutego 1848 roku. Wiadomo, że w latach 1848-1849 Josel Klinkowsztejn był śpiewakiem w suwalskiej synagodze. Na początku lat 50-ych XIX wieku nadal służył w suwalskiej głównej bożnicy. W Suwałkach urodziły się małżonkom trzy córki: Liba Rajca (1849), Sora Rocha (1850) i Rywka (1853). Warto zwrócić uwagę na profesję Josela Klinkowsztejna. Okazuje się, że jego potomkowie wykazywali również wielki talent muzyczny, o czym za chwilę.

W połowie lat 50-ych XIX wieku rodzina Klinkowsztejnów przeniosła się do Pińska. Być może Josel otrzymał posadę kantora w tamtejszej synagodze. Nie udało się niestety znaleźć żadnych dokumentów poświadczających obecność rodziny w Pińsku poza wzmianką o miejscu urodzenia kolejnego dziecka Josela i Gołdy Frejdy. W Pińsku w roku 1857 urodził się ich pierwszy syn Morduch, który zmarł w Płocku w roku 1873.

Pod koniec lat 50-ych XIX wieku rodzina Klinkowsztejnów przeniosła się z Pińska do Stawisk. Dlaczego tak się stało? Prawdopodobnie i w tym przypadku Josel Klinkowsztejn otrzymał posadę kantora w tamtejszej synagodze. W Stawiskach rodziły się kolejne dzieci Joselowi i Gołdzie Frejdzie Klinkowsztejnom: Bejla w 1858 roku, Mosiek w 1861 roku, Szmul w 1866 roku i Icek w roku 1867.


Fragment listy mieszkańców Płocka, poświadczający miejsce urodzenia Szmula i Bejli Klinkowsztejnów w Stawiskach


Fragment listy mieszkańców Płocka, poświadczający miejsce urodzenia Mośka i Icka Klinkowsztejnów w Stawiskach

Rodzina Klinkowsztejnów mieszkała w Stawiskach przez okres około 10 lat. Jeśli Josel Klinkowsztejn był kantorem synagogi w tym miasteczku, musiał być znany wśród mieszkańców Stawisk połowy XIX wieku. "Księga pamięci gminy żydowskiej w Stawiskach" była spisywana po II wojnie światowej, więc upamiętniła jedynie niektórych rabinów żyjących w tak odległych czasach z perspektywy autorów tekstów do książki.

W 1868 roku Josel Klinkowsztejn otrzymał posadę śpiewaka w płockiej synagodze, a rok później był już kantorem w Płocku. Wkrótce sprowadził do Płocka żonę i dzieci. Zachowały się dwa dokumenty archiwalne dotyczące Josela Klinkowsztejna z tego okresu. Co ciekawe zapisano w nich, że rodzina Josela została sprowadzona do Płocka z Pińska. Jest to dla mnie niejasne. Czyżby rodzina Klinkowsztejnów ze Stawisk z powrotem zamieszkała w Pińsku przed przeprowadzką do Płocka?

W Płocku w roku 1870 urodził się ostatni syn Josela i Gołdy - Abram.

Josel Klinkowsztejn zmarł w Płocku 9 lutego 1889 roku. Krótko później, 2 maja 1889 roku zmarła w Płocku jego żona Gołda Frejda.

Jeśli chodzi o dzieci Josela i Gołdy Frejdy, najstarsza córka Liba Rajca poślubiła Mojsieja Wolskiego, wdowca z Białegostoku w roku 1871 w Płocku.

Nie wiem nic niestety o Sorze Rosze i Rywce - dwóch kolejnych córkach.

Bejla Klinkowsztejn poślubiła Icka Lejbę Sapoczkowskiego, pochodzącego z Nowego Dworu koło Sokółki w roku 1877 w Białymstoku. Ich potomkowie mieszkają dziś w Stanach Zjednoczonych i w Argentynie.

Mosiek Klinkowsztejn poślubił w 1899 roku w Łodzi Cecylię Sziller pochodzącą z Brzezin.

Szmul Klinkowsztejn podobnie jak ojciec miał talent muzyczny i w metrykach określany był jako muzyk. W roku 1893 poślubił w Płocku Rojzę Kon. Ich córce Gołdzie udało się uciec z warszawskiego getta podczas II wojny światowej i ukrywać skutecznie na wsi do końca wojny. Jej potomkowie mieszkają dziś w Izraelu.

Icek Klikowsztejn po odbyciu służby wojskowej został zwolniony do rezerwy w roku 1892. Mieszkał w Płocku.

Abram Klinkowsztejn również dysponował talentem muzycznym. Udało mu się pierwotnie uniknąć służby wojskowej. W momencie poboru do wojska opuścił bowiem Płock w poszukiwaniu posady, jako początkujący muzyk. W latach 1891-1894 przebywał kolejno w Warszawie, Białymstoku, Grodnie i Wilnie. Nigdzie nie mógł znaleźć stałej posady. Przed powrotem do Płocka wyruszył jeszcze szukać szczęścia do Austrii, ale prawdopodobnie bez powodzenia. Służbę wojskową rozpoczął w roku 1897. Przed rokiem 1899 poślubił Laję Boruchowicz. Po ślubie mieszkał z rodziną w Mławie i prawdopodobnie aż do wybuchu I wojny światowej służył, jako kapelmistrz w 6-tym Dońskim Pułku Kozaków.

Stowarzyszenie Żydowski Instytut Historyczny wydało w Warszawie w roku 2014 książkę pt. "Żydzi w kulturze muzycznej ziem polskich  w XIX i XX wieku. Słownik biograficzny." Znaleźć w niej można biogramy trzech przedstawicieli rodziny Klinkowsztejn (Klinkowstein) z Płocka:

Ignacy Klinkowstein (? - ?) - skrzypek, kameralista. Działał w Płocku. Był aktywnym członkiem Płockiego Towarzystwa Muzycznego od początku jego działalności w 1900 roku.

Józef Klinkowstein (? - 1940? Białystok) - oboista, dyrygent, kompozytor. Kształcił się w Instytucie Muzycznym w Warszawie. Do 1914 roku był kapelmistrzem 6. Dońskiego Pułku Kozaków w Warszawie. W okresie międzywojennym dyrygował zespołami instrumentalnymi w kinach warszawskich.  W 1939 znalazł się w Białymstoku, gdzie został członkiem nowo założonej orkiestry symfonicznej. Prawdopodobnie zginął śmiercią samobójczą.

Stanisław Salomon Klinkowstein (1867 Płock - ?) - skrzypek, wiolonczelista, pedagog. Kształcił się w grze na skrzypcach w latach 1881-1884 w Instytucie Myzycznym w Warszawie. Przez wiele lat działał jako pedagog muzyczny w Płocku. Działał też w założonym w roku 1900 Płockim Towarzystwie Muzycznym. Skomponował muzykę do komedii "Bolszewickie żony" Marii Oberfeld, wystawionej w 1919 w Teatrze Płockim.

W Płocku nie było innej rodziny o nazwisku Klikowsztejn (Klinkowstein) niż rodzina Josela i Gołdy Frejdy. Można to stwierdzić analizując księgi metrykalne gminy żydowskiej w Płocku z XIX wieku oraz listę mieszkańców Płocka z ostatniej ćwierci XIX wieku.

Józef Klinkowstein, którego biogram przytoczyłem powyżej, to z pewnością Abram Klinkowsztejn, który był kapelmistrzem w 6. Dońskim Pułku Kozaków, jak wynika z metryk urodzenia dwóch jego synów.

Ignacy Klinkowstein to prawdopodobnie Icek Klinkowsztejn, a Stanisłam Salomon Klinkowstein to prawdopodobnie Szmul Klinkowsztejn.

Warto o tej zasłużonej dla polskiej kultury muzycznej rodzinie pamiętać w kontekście Stawisk i niedawno wydanej księgi pamięci.

"Księga pamięci gminy żydowskiej w Stawiskach", Łomżyńskie Towarzystwo Naukowe im. Wagów w Łomży, Łomża, 2020

poniedziałek, 14 sierpnia 2017

Niepozorna książeczka

W łomżyńskim muzeum kupiłem cienką książeczkę w twardej, czerwonej okładce z portretem jasnowłosej damy w długiej, ślubnej sukni na ciemnoniebieskim tle. Dwudziestoletni Zygmunt Gloger w roku 1865 wykonał pracę, jaką często wykonuje dziś genealog amator. Odwiedził swą babcię Agnieszkę i dokładnie wypytał o wszystkie szczegóły jej ślubu z Maciejem Wojną, który miał miejsce w kościele w Rutkach w sierpniu 1809 roku, zakończonego weselem w Pęsach.

Polecam tę książeczkę gorąco tropicielom historii Podlasia, miłośnikom talentu Zygmunta Glogera, badaczom podlaskich genealogii i dawnych zwyczajów obrzędowych. Czegóż tu nie mamy... Przede wszystkim bogate informacje o podlaskiej szlachcie początku XIX wieku. Możemy się na przykład dowiedzieć, jakie relacje rodzinne łączyły Zygmunta Glogera z Łukaszem Górnickim, starostą tykocińskim czasów jagiellońskich. Ale pojawiają się na kartach książeczki również Mężeńscy, Opaccy, Dobrzynieccy (babcia Glogera - Agnieszka była z domu Dobrzyniecka), Rembielińscy, Wojnowie, Baczewscy, Białosukniowie, Idźkowscy, Rydzewscy i wiele innych podlaskich rodzin szlacheckich.

Zwyczaje z początku XIX wieku i dziwią i ciekawią. Modne było na przykład to, że panny szlacheckie po urodzeniu chrzczone były tylko z wody, a sama ceremonia chrztu odkładana była do dnia poprzedzającego zamążpójście. Za dziwne uważano by dziś, gdyby rodzice panny młodej nie pojawili się na ceremonii ślubnej w kościele, a wówczas było to powszechne. Wrażenie sprawiają dary ślubne otrzymane przez Agnieszkę od przyszłego męża Macieja, jego starania czynione w samej Warszawie w sprawie kapeli weselnej, czy wyprawy pani młodej z matką do Ełku po wszystkie potrzebne rzeczy na ślub.

Jakże smakowicie musiały wyglądać potrawy na stole weselnym. "Na ucztę złożyło się wszystko podwójne, a więc zupa biała i rumiana, sztuka mięsa biała i rumiana, potrawy z kapłonów i kaczek, pieczyste z sarn i jarząbków, których wielką obfitość posiadał bór pęski. Na końcu podano dwojaką leguminę z jakichś pian i konfitur, bo galaret i kremów nie używano po domach staropolskich. Wino krążyło trojakie: węgierskie, muszkatel i szampański."

Zwraca uwagę, że  rodzice nie zasiadali z młodymi do uczty, a także określenie bór pęski. Każdy kto przejeżdża dziś okolice Mężenina i Zambrowa w drodze do Warszawy widzi przeważnie "gołe" pola. Kres borom pęskim przyniosła druga połowa XIX wieku, gdy dawny majątek utrzymywany w całości rozpadł się na kilkaset zagród i szachownic zagonowych, a lasy wycięto w pień.

W książeczce możemy również znaleźć opisy strojów damskich weselnych, a także to co wyczyniała kapela i państwo młodzi wraz z gośćmi weselnymi po uczcie. Zaczęło się od poloneza, później był mazur, a także tańce, które stawały się modne w początku XIX wieku: walc, wprowadzony na salony w trakcie 12 lat trwającego zaboru pruskiego, kontredans, który wszedł w modę za Księstwa Warszawskiego i najmodniejszy anglez. "O polce nikt wówczas jeszcze nie słyszał, bo taniec ten czeski, tak nazwany nie od polskości, ale od tego, że był tańcem pasterzy czeskich w polu, upowszechnił się  dopiero u nas w latach 1825- 1835." Pan młody zatańczył z żoną tylko na początku, otrzymawszy ją z rąk ojca po pierwszym polonezie. Później tańczyli z nią wszyscy młodzi, ale i kontuszowcy na pożegnanie stanu panieńskiego.

Opis wesela kończy obrzęd oczepin, a także poprawin, jak dziś byśmy to nazwali, we dworze w Wojnach. Książeczkę kończy epilog ukazujący w skrócie dalsze losy dawnego majątku Mężeńskich, a także głównych bohaterów obrzędu weselnego.

Zygmunt Gloger "Wesele babuni", Oficyna Wydawnicza "Stopka", 2015

wtorek, 20 czerwca 2017

Łomża

Wybraliśmy się z Kasią na 2 dni do Łomży. Niegdyś miasto wojewódzkie, dziś jeden z trzech największych ośrodków miejskich w województwie podlaskim. Niby znane. Sam przejeżdżałem przez Łomżę wielokrotnie, prywatnie i służbowo zatrzymywałem się na chwilę, ale tak naprawdę znałem bardzo pobieżnie.

Hotel
 
Najpierw było planowanie. Okazało się, że łomżyńska baza noclegowa wcale nie jest bogata w oferty. Wybraliśmy hotel Mohito położony w najbliższym sąsiedztwie rynku. Po pierwsze zbierał pochlebne opinie w internecie. Po drugie oferował pokoje w umiarkowanych cenach, które na zdjęciach prezentowały się zachęcająco.

Był to bardzo dobry wybór. Pokój urządzony był schludnie, łóżka były bardzo wygodne, a i śniadania w formie bufetu smaczne (pieczywo, wędliny, ser, warzywa świeże, sałatka jajeczna bajeczna).




Narew

Najpierw nad rzekę. Łomża malowniczo rozlokowała się w średniowieczu na wzgórzu zwanym Popową Górą. Niemal naprzeciw hotelu widzieliśmy wejście przez bramę do kościoła Matki Boskiej i klasztoru Kapucynów, o którym wzmiankowałem przy okazji podlaskich wędrówek śladami Augustyna Mirysa. To historyczne miejsce.  W czasach, gdy książę mazowiecki Janusz I lokował miasto na prawie chełmińskim, pierwszy miejski kościół Najświętszej Marii Panny i Świętych Rozesłańców stał właśnie tu. Uliczką Krzywe Koło schodziliśmy nad rzekę. Minęliśmy budynek dawnej parafii ewangelickiej związanej z osobą Józefa Piłsudskiego (pamiątkowa tablica przypomina o tym, a jakże), a zaraz potem bramę Napoleona, prowadzącą donikąd, jakby przeniesioną w to miejsce z dawnej, zapomnianej epoki. W dół do ulicy Rybaki prowadziły nas schody i miłe zapachy unoszące się w powietrzu. Kwitł jaśmin, róża, powoje. Doszliśmy do przystani zlokalizowanej u przedłużenia uliczki Żydowskiej, a potem poszliśmy na południe w kierunku najstarszego cmentarza żydowskiego, położonego malowniczo na stoku wzgórza.




Później, już wieczorem dotarliśmy dalej do Starej Łomży, kolebki dzisiejszego miasta. Góra królowej Bony położona już za wsią, niby nic. Warto jednak wejść, aby spojrzeć na wijącą się jak wąż rzekę Narew w świetle zachodzącego słońca.




Katedra

Ze wszystkich łomżyńskich zabytków zrobiła największe wrażenie. Czy dlatego, że weszliśmy do środka, gdy pięknie rozbrzmiewały organy? Czy też dlatego, że gotyk na terenach województwa podlaskiego nie jest częstym widokiem? Tablice epitafijne i pamiątkowe na ścianach świadczące o bogatej historii miasta. Henryk Sienkiewicz, Adam Chętnik, Jan Nepomucen Kamil Bisping. Nastrój zadumy i zapach starej świątyni.




Dysonanse

Mimo świetnej historii sięgającej wczesnego średniowiecza oraz malowniczego położenia na wzgórzu co i rusz mieliśmy wrażenie, że potencjał Łomży jest nie wykorzystany. Nad Narwią jedna przystań z dwiema budkami lodów, jeden ogródek piwny fantazyjnie obsadzony kwiatami z wystrzyżoną trawą, pedantycznie przygotowanym miejscem na ognisko i reklamowany niestety w sposób mało zachęcający, jako bilard i piwo plus plaża miejska. To zdecydowanie za mało. 



Gdy wracaliśmy schodami Krzywego Koła wieczorem do hotelu nie mogliśmy uwierzyć, że wokół nie palą się latarenki zachęcające do zjedzenia kolacji w w rozlokowanych na stoku wzgórza knajpkach.

Wrażenie nie wypełnionej niczym pustki pojawiło się w sposób wyraźny na rynku. Tylko cztery miejsca, gdzie można zjeść obiad, w tym burgerownia, kebab, pizzeria i jedna, jedyna restauracja. Zresztą po godzinie 22.00 nie ma czego szukać w rynku. Wszystko pozamykane. Żywej duszy. Na kolację Łomża zaprasza poza starówkę. Może McDonalds?

Muzeum

Świetną kolekcję bursztynu z dorzecza Narwi można zobaczyć w Muzeum Północno-Mazowieckim nieopodal rynku przy Długiej. Sporej wielkości bryły jasnobrązowe, żółte, o kolorze ciekłego miodu z zatopionymi szczątkami dawnych światów. Ozdoby ludowe i religijne z bursztynu i ciekawie opisana historia jego wydobywania na Kurpiach. Obok równie ciekawa ekspozycja rzeźb ludowych świątków. Jednak i w muzeum odniosłem wrażenie pewnego dysonansu. Trzy wystawy stałe. Na każdą oddzielne bilety. Jak na Wawelu, panie.

Kolebka

W muzeum można kupić książeczkę Antoniego Smolińskiego "Ze wzgórza św. Wawrzyńca". Autor zaangażowany niegdyś w badania archeologiczne na wzgórzu, będącym kolebką chrześcijaństwa zachodniego na terenach Polski północno-wschodniej bardzo ciekawie opowiada o pracach badawczych, odkryciu drugiej świątyni oraz pierwszej z czasów Bolesława Chrobrego, co do której istnienia wciąż trwają spory wśród historyków. Być może osoba Brunona z Kwerfurtu, który podobnie, jak święty Wojciech wyruszył z misją chrystianizacyjną na północny wschód nie jest tak samo powszechnie znana, ale i w przypadku wzgórza świętego Wawrzyńca, wokół którego powstała pierwsza osada zwana Łomżą i prawdopodobnie pierwsza świątynia zniszczona podczas buntu Masława, odnoszę wrażenie, że nie jest jego potencjał wykorzystywany. Spróbujcie na wzgórze trafić, nie pytając miejscowych o drogę. Traficie do nieodległej Góry Królowej Bony (kierunkowskaz "grodzisko" wskaże drogę do niej), położonej już za Starą Łomżą i będziecie błądzić nie zdając sobie sprawy, że wzgórze św. Wawrzyńca położone jest niżej i schody do niego prowadzą jeszcze wśród zabudowań wsi. O tabliczkę ze strzałką nikt się nie zatroszczył.



Łomża na pewno stała się dla nas bliższa, to był dobry czas. Odjeżdżaliśmy z nadzieją, że przyjdzie moment, gdy miasto które opuszczaliśmy, stanie się o wiele częstszym celem wypraw turystów (jak Kazimierz Dolny na przykład).

środa, 24 grudnia 2014

Podlaskie dzieła Augustyna Mirysa

Muszę przyznać, że gdy podążałem śladami Antoniego Herliczki po Podlasiu, artysty malarza pracującego w Białymstoku dla Jana Klemensa Branickiego, nie raz na myśl przychodziła mi osoba drugiego cudzoziemca malującego dla hetmana, a mianowicie Augustyna Mirysa. Był on jednym z najdłużej pracujących dla białostockiego dworu Branickich artystów malarzy, obok wspomnianego Antoniego Herliczki. Jednak zbadanie jego drogi życiowej nie jest proste. Informacje życiorysowe są nieliczne, niepewne, a materiały poświęcone Mirysowi, inaczej niż w przypadku Herliczki, mocno rozproszone. Osobą, która poświęciła mu najwięcej uwagi był Stanisław Szymański, jednak książka Szymańskiego została wydana w początku lat 60-ych XX w. i jest pozycją, która dopiero zarysowuje ścieżki dalszych poszukiwań i badań nad spuścizną artysty. Poza książką Stanisława Szymańskiego dotarłem do wielu innych opracowań poświęconych Mirysowi, lub jego dziełom, które są wymienione pod niniejszym artykułem. Ze spuścizną artystyczną, jak się okazuje, jest podobny problem, jak z informacjami życiorysowymi - w wielu wypadkach nie można mieć pewności, że dzieła przypisywane Mirysowi rzeczywiście wyszły spod jego ręki. Nigdy bowiem ich nie sygnował.

Samo imię malarza pisano różnie. W szeregu opracowań występuje jako Sylwester bądź Sylwester August co, jak zauważył w biogramie artysty Andrzej Ryszkiewicz, nie znajduje źródłowego uzasadnienia. Nazwisko malarza również pisano różnie: Mieris, Mierys, Miris, Myris lub Myrys. Sam malarz podpisywał się nazwiskiem Mirys i takie przyjęto w większości opracowań.

Przyszedł na świat 1 sierpnia 1700 roku we Francji w Ecosse lub Paryżu. Ojcem Augustyna był szkocki szlachcic, emigrant, najprawdopodobniej zwolennik zdetronizowanego monarchy Jakuba II Stuarta, który wraz z grupą swych stronników wyjechał w ostatniej dekadzie XVII wieku z Anglii do Francji.

Augustyn Mirys we wczesnej młodości zdradzał już zdolności artystyczne i zamiłowanie do malarstwa. W Paryżu miał spędzić młodość i w tamtejszej Akademii stawiać pierwsze kroki, uzyskując wykształcenie nagrodzone złotym medalem i członkostwem.

Na dalsze studia miał przenieść się do Rzymu, Mekki ówczesnych francuskich adeptów malarstwa i tam zostać odznaczonym przez papieża Orderem Złotej Ostrogi.

Później malował dla francuskiego ambasadora przy Watykanie - Pawła Hipolita de Beauvillier ks. de Saint-Aignan. Z 1727 bądź 1729 roku miał pochodzić pierwszy znany olejny portret Mirysa, przedstawiający młodą Włoszkę, uczennicę, a następnie żonę artysty. Portret ten był własnością Magdaleny Radziwiłłowej w Warszawie.

Zagadkowe i nie do końca wyjaśnione są motywy, które miały skłonić młodego Mirysa, wychowanego w kulturze francuskiej, do opuszczenia Włoch i przyjazdu do odległej Polski. Według jednej z wersji, artysta przybył na teren Rzeczypospolitej przez Drezno wraz z saskim dworem Augusta III. Według innej, bardziej popularnej, Mirys trafił do Polski za pośrednictwem Jana Stanisława Jabłonowskiego, byłego wojewody wołyńskiego, stronnika najpierw Augusta II Mocnego, później Stanisława Leszczyńskiego. Artysta zrażony służbą u księcia de Saint-Aignan, dziwnie bojaźliwego i przesadnie dbałego o formy, uciążliwego w codziennym obcowaniu, postanowił zmienić patrona właśnie na Jabłonowskiego. Później zaś w obawie o wierność swej żony Włoszki razem z Jabłonowskim opuścił Włochy i przeniósł się do Polski. Nie wiadomo, czy stało się to w 1729, 1730, czy na początku 1731 roku. Na pewno nie później, gdyż 28 kwietnia 1731 roku we Lwowie zmarł Jan Stanisław Jabłonowski, domniemany pierwszy polski mecenas szkockiego artysty.

Po przybyciu do Polski następuje najbardziej zagadkowy okres w życiu malarza. Przeżył tu podobno pełne awantur przygody, pojedynkował się dwukrotnie, trafił do więzienia, a stamtąd do Gdańska, gdzie miał pozostawić wiele swych dzieł..., o których niestety niewiele dziś wiadomo.

Co najmniej od 1740 roku pozostawał na usługach Sapiehów, w roku 1746 przebywał w Nadwórnej i z tego okresu pochodzą portrety Sapiehów i Cetnerów. Przed rokiem 1750 malował portrety Krasickich w Dubiecku. Nadwórna i Dubieck świadczą o pobycie Mirysa na kresach południowo-wschodnich ówczesnej Rzeczypospolitej. Ale w latach 50-ych mógł przebywać także w Warszawie, skąd pochodzi portret Zuzanny Poltz z Linków, żony Daniela Poltza - dysydenta i malarza warszawskiego związanego z dworem królewskim Augusta III. W latach 1750-1752 oraz w roku 1754 służył zaś u marszałka Franciszka Bielińskiego, związanego z Otwockiem.

Nie wiadomo od kiedy związał się z dworem Jana Klemensa Branickiego. Wiosną 1749 roku Branicki próbował pozyskać do współpracy znanego wówczas malarza Szymona Czechowicza, jednak bez rezultatu. Mógł wtedy zwrócić uwagę na Mirysa. Sam Mirys został wciągnięty na listę płac Branickiego jeszcze przed rokiem 1750 w służbie wojskowej i stopniu kapitana. Miał też wtedy mieszkać ze swą drugą żoną Apolonią Holsztyńską na Podlasiu. Co stało się z pierwszą żoną Mirysa - Włoszką znaną z pierwszego portretu, nie wiadomo. Nie wiadomo również zbyt wiele o dzieciach Augustyna Mirysa i Apolonii Holsztyńskiej. Jeśli chodzi o syna Sylwestra Dawida, późniejszego malarza, źródła podają dwie daty urodzenia: 1742 i 1750. Żadna z nich nie jest jednak pewna. Około 1769 roku Sylwester Dawid miał wyjechać do Francji, w latach 1771-1775 studiować zaś w Wiedniu. Na liście studentów paryskich jego nazwisko widnieje w roku 1775. 21 sierpnia 1750 roku przyszła z kolei na świat córka Elżbieta. W źródłach pojawia się również imię Joanna, nie wiadomo jednak, czy należy ono do drugiej córki Mirysa, czy jest drugim imieniem Elżbiety. Nieliczne źródła przekazują, że w roku 1757 doszło do różnicy zdań pomiędzy rodzicami w sprawie zaręczyn siedmioletniej córki z kasztelanicem Szydłowskim, którym matka była stanowczo niechętna. W roku 1761 Elżbieta została wzięta na wychowanie przez wojewodzinę podolską J. Rzewuską i wyjechała z nią na południe Rzeczypospolitej.

Początkowo malarz pracował dla Branickiego w Warszawie na potrzeby pałacu przy ulicy Podwale. Przed 1760 rokiem przeniósł się jednak na stałe do Białegostoku, gdzie otrzymał specjalnie wybudowaną pracownię. Mieszkał w budynku skarbowym z muru pruskiego przy ulicy Zamkowej (dziś ulica Pałacowa). Pewne jest, że w roku 1760 namalował sześć zachowanych obrazów do ołtarzy kościoła w Tyczynie, wcześniej zaś wykonywał malowidła ścienne w kaplicy pałacu białostockiego. Malowidła w kaplicy białostockiego pałacu nie przetrwały jednak do naszych czasów. Pałac Branickich w Białymstoku uległ niemal całkowitemu wypaleniu w roku 1944. Siostrzenica Izabeli Branickiej, Anna z Tyszkiewiczów Potocka, wspomina w "Pamiętnikach", że dziełem malarza włoskiego było wykonanie dekoracji malarskiej w komedialni. Komedialnia ta mieściła 400 osób, była zupełnie oddzielona od pałacu, znajdowała się zaś u wejścia do parku z danielami (dziś w miejscu tegoż parku znajdują się Planty). Posiadała 2 piętra, zbudowana była z muru pruskiego. Znajdowała się w niej słynna kurtyna, malowana olejno na płótnie, wielkich rozmiarów, z bogatą kompozycją figur mitologicznych. Kurtyna ta po przejęciu białostockiego pałacu przez cara Aleksandra I po 1807 roku, została przecięta na 4 części i sprzedana pośrednikowi za 100 rubli, ten zaś wziął za nią 5000 talarów, wysyłając do Anglii i sprzedając dla jakiegoś teatru niemieckiego. W latach 1762 -1763 Mirys zdobił z kolei, wspólnie z Antonim Herliczką, pałac w Choroszczy. Być może spod jego ręki wyszły też nie zachowane malowidła w tykocińskim kościele przedstawiające między innymi "Dwunastu apostołów". W czasie służby u hetmana Branickiego namalował też wiele jego portretów, z których jeden możemy oglądać dziś w Muzeum Podlaskim, mieszczącym się w białostockim ratuszu.




Malował również dla kościołów w Białymstoku i Choroszczy. Franciszek Biłgorajski pisał w drugiej połowie XIX wieku, że każdy pies odznaczający się w łowach organizowanych przez Jana Klemensa Branickiego był malowany przez Mirysa. Zaszczytu takiego doznawały również konie. Trudno jednak powiedzieć, gdzie te zaginione portrety zwierzęce wisiały. Może w Ladzie w sąsiedztwie Puszczy Białowieskiej, gdzie znajdowała się psiarnia Branickiego i według źródeł wisiały w niej cztery portrety sobacze? W Stołowaczu zaś miały znajdować się cztery portrety końskie. Jedenaście portretów psich znajdowało się natomiast w pałacu choroskim. Kilka portretów zarówno koni, jak i psów posiadał Branicki w swej białostockiej rezydencji. Sześć supraport przedstawiających konie do siedziby w Stołowaczu malował Antoni Herliczka. Które zaś obrazy z wyżej wymienionych malował Mirys, źródła milczą. Według Biłgorajskiego obrazy te zgniły w dobrach sukcesorów Branickiego już w pierwszej połowie XIX wieku.

Podsumowując można stwierdzić, iż Mirys uzyskał na białostockim dworze znaczącą pozycję. Skupił w swych rękach całokształt potrzeb hetmana w zakresie malarstwa, od miniatur na tabakierki po wielkie kompozycje historyczne i ołtarzowe oraz malowidła ścienne. Okazjonalnie parał się również pracami rzeźbiarskimi i dekoratorskimi.

Kolejne dzieła Mirysa, o których istnieniu nic dziś nie wiadomo, wzmiankowane są w Inwentarzu, który sporządzono po śmierci Jana Klemensa Branickiego w 1771 roku. Wymienione są w nim "obrazy apostołów na osobnym dość wielkim blejtramie każdy, J. Pana Mirysa malowanych sztuk 12" oraz "Ewangelistów na osobnym blejtramie każdy, przez tegoż malowany." Notowane są też obrazy "wyjęte ze Starego Testamentu" oraz "historia Aleksandra, ręką Mirysa malowana, sztuk wielkich 9."

Po śmierci hetmana możliwości zatrudnienia w Białymstoku znacznie się zmniejszyły. Augustyn Mirys pracował więc w poszukiwaniu zarobku dla innych, poza Izabelą Branicką, mecenasów. W 1772 roku miał namalować portret Kajetana Węgierskiego. Przez pewien czas portret ten był własnością Zygmunta Glogera, znanego etnografa, archeologa, krajoznawcy, żyjącego na przełomie wieków XIX i XX, który otrzymał go od proboszcza parafii Wysokie Mazowieckie. Wysokie należało w XVIII wieku do rodziny Węgierskich, co tłumaczy prawdopodobnie znalezienie się wzmiankowanego portretu w posiadaniu parafii.

W 1774 i w 1776 roku przebywał w Lidzbarku Warmińskim u biskupa Ignacego Krasickiego, a następnie dostarczył na jego zlecenie 23 płótna. Malował również dla Ignacego Sapiehy, a także dla cerkwi w Szczytach. Schyłek życia to również okres kolejnych tragedii rodzinnych. Wkrótce po zamążpójściu córki Elżbiety za chorążego lwowskiego Franciszka Zawadzkiego, które miało miejsce 11 kwietnia 1774 roku, umarła żona Mirysa. Źródła historyczne mówią o jej wieloletnim nałogu alkoholowym, który powodował, że ciepła rodzinnego w domu Mirysów nie było, panowała w nim również zwykła bieda. Dozór i opiekę nad starcem przejęła osoba obca, bliżej nieznana Apolonia Grzybowska. To jej przekazał cały swój majątek, na który składały się portrety, obrazy, biblioteki i sztychy, gotówka w wysokości 100 czerwonych złotych oraz medal złoty z portretem króla Stanisława Augusta. Testament został złożony w Magdeburgii białostockiej 18 marca 1788 roku. Malarz zmarł zaś 8 marca 1790 roku w Nowym Mieście, czyli najprawdopodobniej w swym domu przy ulicy Zamkowej w Białymstoku. Mówi o tym notatka z Metryki kościelnej Białegostoku pisana po łacinie: "Augustus Mirys annorum vita 90 arti Pictoriae cultor, Honorius Capitaneus Regni est sepultus in Cemetario Ruthenum". Ciekawa jest sprawa pochówku malarza. Według powyżej zacytowanej metryki został pochowany na cmentarzu unickim, wówczas położonym przy drewnianej cerkwi unickiej (dziś mniej więcej w tym miejscu znajduje się cerkiew prawosławna pw. św.Mikołaja). Dlaczego właśnie na unickim, a nie na rzymskokatolickim?

Poza wzmiankami o życiu publicznym, rodzinnym i artystycznym Mirysa zachowały się również źródła dotyczące jego poglądów dotyczących stosunku do świata, czy religii. Mirys czynił bowiem zapiski na marginesach swych książek. Jeśli chodzi o treść, były one charakterystyczne dla okresu Oświecenia i choć krytyczny dla księży i kościoła, nie odchodził artysta od wiary w jedynego Boga. Obok wielokrotnie cytowanej w źródłach książki Vignoli o architekturze, na której marginesach znalazły się zapiski Mirysa, kilka książek z podobnymi zapiskami przechowuje Biblioteka Archidiecezjalnego Wyższego Seminarium Duchownego w Białymstoku.

Przetrwało również sporo anegdot dotyczących malarza. E. Rastawiecki w swym "Słowniku malarzów polskich tudzież obcych w Polsce osiadłych" wydanym w połowie XIX wieku tak charakteryzuje artystę:

"Mirys w potocznym życiu był szczególnym i różnych dziwactw dopuszczającym się. Tak między innymi zarzekał się jedzenia mięsa i potraw ciepłych: zażywając tabakę namiętnie postanowił raz zaprzestać jej zażywania, co mu tak stało się przeciwnym, że aż zemdlał i do tabaki wrócić musiał. Chodził po kuchniach  i zabierał z nich używane ścierki, które kazał zszywać i na nich obrazy malował twierdząc, że takie płótno do malowania najlepsze."

Inną anegdotę przytacza Franciszek Biłgorajski w "Pamiętniku szlachcica podlaskiego" drukowanym w krakowskim "Czasie" w latach 70-ych XIX wieku. Według niego Mirys aż do kresu swego życia nie nauczył się dobrze mówić po polsku. Gdy szambelan Węgierski wybudował w Szczytach cerkiew unicką, tamtejszy paroch chciał ozdobić świątynię obrazem Matki Boskiej u Unitów zwanej Pokrową Bohorodicą. Zlecenie otrzymał Mirys, upewnił się nawet u parocha, że obraz Pokrowy ma być z Dziecięciem. "Na termin oznaczony Paroch zajeżdża do Supraśla i zaprasza opata Bazylianów, żeby z Asystencją przybył i obraz poświęcił i żeby celebrował w dzień uroczystości Pokrowy na odpuście ustanowić się mającym. Opat przyrzeka. Przyjeżdża do Białegostoku, przychodzi do Mirysa, witają się. Mirys powiada, że obraz gotowy i prowadzi do osłonionego płótnem. Ksiądz zaciekawiony wytężył wzrok ujrzeć obraz Matki Boskiej, lecz jakież jego zdziwienie, gdy ujrzał krowę z cielęciem. Wszak ja prosił o obraz Pokrowy, rzecze. Tak jest, krowa, Mirys odpowiada. Pan ksiądz chciał z dziecięciem, tak jest i piękne dziecię krowy. Długo trwało nieporozumienie, aż znalazł się ktoś obcy, co przekonał Mirysa, że ksiądz chciał obraz Opieki Matki Boskiej z Dziecięciem, a nie krowy z cielęciem."

Ze względu na to, że Mirys nie sygnował swych dzieł, a także na to, że niewiele z nich się zachowało, trudno jest wydać sąd na temat jego warsztatu. Zdecydowaną większość stanowią obrazy olejne, malowane na płótnie. Gros z nich stanowią portrety, wśród nich warto wspomnieć o autoportretach z powtarzającym się ujęciem twarzy artysty. Drugą grupę obrazów stanowią sceny religijne. Jak zauważył Stanisław Szymański, twórczość Mirysa umiejscowiona jest na styku odchodzącego baroku, widocznego w niektórych scenach religijnych, czy sarmackich portretach, i nadchodzącej epoki klasycyzmu. Można powiedzieć, że artysta ulegał barokowym gustom polskiego środowiska, kontynuując malarstwo w duchu wyuczonego klasycyzmu francuskiego, którym nasiąkał w młodości. W związku z tym, że jego dzieła powstawały nieco na uboczu oficjalnego nurtu sztuki polskiej, udało mu się stworzyć swój własny oryginalny styl.

Poza wymienionymi w powyższych akapitach, zaginionymi bądź zniszczonymi dziełami Mirysa na terenie dzisiejszego województwa podlaskiego, źródła wzmiankują wiele innych, które nie dotrwały do naszych czasów bądź miejsce ich lokalizacji nie jest znane. W pałacu Branickich w Białymstoku na pierwszym piętrze urządzona była kaplica. Poza malowidłami ściennymi wspomnianymi wcześniej, w ołtarzu znalazły się obrazy Matki Najświętszej Niepokalanego Poczęcia oraz Pana Jezusa. Autorem obrazów był najprawdopodobniej Augustyn Mirys. Kiedy obrazy zmieniły lokalizację, nie wiadomo. Podobnie nie wiadomo, co stało się z obrazami przedstawiającymi św. Andrzeja i św. Jana Chrzciciela, które znajdowały się w kaplicy św. Rocha ufundowanej przez Jana Klemensa Branickiego w 1741 roku.

Przegląd dzieł malarskich Augustyna Mirysa, które dziś można zobaczyć na Podlasiu warto rozpocząć od dawnej siedziby Branickich, czyli Białegostoku. Wyżej pokazano portret Jana Klemensa Branickiego, wiszący w siedzibie Muzeum Podlaskiego w ratuszu. Kolejne dzieło przedstawiające scenę Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, znajduje się w ołtarzu głównym w białym kościele, najstarszej białostockiej świątyni.




Tenże obraz olejny został w nim pewnie umieszczony podczas upiększania ołtarza dokonanego za czasów Jana Klemensa Branickiego. Nie znamy niestety daty powstania dzieła.



W dolnym planie obrazu widać grupę apostołów ze świętym Tomaszem, wcześniej wątpiącym w Zmartwychwstanie Chrystusa, który tu trzyma w ręku zwiewną tkaninę, materialny dowód ziemskiego bytowania Maryi. U góry obrazu widać zaś samą Maryję unoszoną przez aniołów do nieba.

Dzieła Mirysa można oglądać również  w innym dużym ośrodku miejskim obecnego województwa podlaskiego - w Łomży. Znajdują się w kościele Kapucynów wybudowanym według projektu architekta Tańskiego w latach 1770-1789.



W polu głównym ołtarza głównego znajduje się obraz "Zdjęcie z krzyża" znany też pod nazwą "Opłakiwanie pod krzyżem" autorstwa Augustyna Mirysa, który został po II wojnie światowej przemalowany przez osiadłego w Łomży Węgra Lorinczy Gyarfas Jeno. W jaki sposób znalazło się to dzieło w łomżyńskim kościele, nie udało mi się dociec.



W kościele łomżyńskim znajdowało się więcej dzieł Mirysa, ale w 1844 roku świątynia przeszła gruntowną renowację, podczas której dawne obrazy ołtarzowe, wśród których był obraz Matki Boskiej Bolesnej oraz inne - z ołtarzy bocznych autorstwa Mirysa wymieniono na obrazy Szymona Czechowicza oraz artysty podpisującego się inicjałami M.L.V.R.Z.

Większość dzieł Mirysa lub jemu przypisywanych znajduje się w południowej części obecnego województwa podlaskiego. Z Łomży przez Zambrów kierujemy się więc do Bielska Podlaskiego. Znajduje się w nim kościół farny pod wezwaniem Narodzenia Najświętszej Maryi Panny i św. Mikołaja, w jednej z najstarszych parafii na Podlasiu, powstałej pod koniec XIV wieku.



Obecny neoklasycystyczny kościół, czwarty z kolei, został zbudowany z fundacji Izabeli Branickiej, wdowy po hetmanie Janie Klemensie Branickim w roku 1783 według projektu Szymona Zuga, znakomitego architekta schyłku XVIII wieku, autora projektu między innymi kościoła św. Trójcy w Warszawie, czy sali kolumnowej pałacu w Łańcucie. Augustyn Mirys miał namalować obrazy ołtarzowe do tej świątyni. Według Józefa Jaroszewicza, historyka urodzonego w roku 1793, Mirys namalował obraz Nawiedzenia Matki Bożej znajdujący się w ołtarzu głównym,



obraz do ołtarza Ukrzyżowania Pana Jezusa,



oraz obraz św. Antoniego Padewskiego.


autor zdjęcia: Andrzej Tarasewicz

Andrzej Ryszkiewicz, autor biogramu Augustyna Mirysa do Polskiego Słownika Biograficznego pisze o czterech obrazach namalowanych przez artystę do kościoła w Bielsku. Być może czwarty obraz był malowany do ołtarza św. Mikołaja. O ile obrazy do ołtarzy bocznych Ukrzyżowania Pana Jezusa i św. Antoniego Padewskiego pochodzą z drugiej połowy XVIII wieku, więc mogły wyjść z warsztatu naszego mistrza, to istniejący obecnie obraz św. Mikołaja ma już metrykę XIX-wieczną.

Aby zobaczyć jeden z najciekawszych obiektów kryjących domniemane dzieła warsztatu Mirysa, należy z Bielska Podlaskiego udać się w kierunku Hajnówki i zatrzymać się w miejscowości Szczyty-Dzięciołowo. Znajdziemy się na terenie gminy Orla, gdzie nazewnictwo miejscowości jest dwujęzyczne, powita nas więc tablica z nazwą wioski w językach polskim i białoruskim.

W Szczytach zachowała się bardzo ciekawa świątynia, obecnie cerkiew prawosławna pw. Ścięcia głowy św. Jana Chrzciciela, zbudowana jednak w czasach, gdy na terenach Rzeczypospolitej żywa była unia brzeska pomiędzy kościołami rzymskokatolickim i prawosławnym - w roku 1785, a więc 5 lat przed śmiercią Augustyna Mirysa.


W czasach unii wystrój cerkwi upodabniał się wraz z upływem lat do świątyń katolickich, poprzez przyjmowanie elementów łacińskich, jak na przykład ołtarze boczne, nieznane w świątyniach obrządków wschodnich. Obecnie cerkiew służy wyznawcom prawosławia, dawne ołtarze boczne zostały już dawno zastąpione złoconym ikonostasem. Wchodząc jednak do cerkwi doznamy niezwykłych wrażeń estetycznych. Wnętrze niewielkie, przystosowane dla małej społeczności wiejskiej kryje doskonałe przykłady realistycznej sztuki malarskiej, jakich w świątyniach obrządku wschodniego nie widuje się często. Zachowało się 7 obrazów przypisywanych warsztatowi Mirysa, jednak wątpliwe jest, aby ponad 80-letni malarz mógł je sam stworzyć. Zobaczymy obrazy "Madonny z Dzieciątkiem i aniołami", "św. Onufrego" oraz feretron ze "Świętą Rodziną z małym świętym Janem Chrzcicielem" i "Chrystusem cierpiącym z aniołem". Jeśli będziemy mieć nieco szczęścia i otwarte będą akurat wrota ikonostasu, ujrzymy przytłaczającą swym rozmiarem niewielkie wnętrze cerkwi, przepięknie odmalowaną "Ostatnią wieczerzę", "Zdjęcie z krzyża" z dawnego ołtarza głównego, czy "Chrzest Chrystusa w Jordanie przez świętego Jana Chrzciciela".

Ze Szczytów-Dzięciołowa niedaleko do Pasynek. Należy skierować się na północ, aby dojechać do położonej wśród lasów i łąk urokliwej, pełnej drewnianych chat wioski. Pierwsza cerkiew zbudowana w Pasynkach mogła pamiętać jeszcze czasy sprzed unii brzeskiej z 1596 roku. Nosiła wówczas wyznanie św. Dymitra Sołuńskiego. Nowa świątynia unicka została wzniesiona w roku 1770, a więc tuż przed śmiercią hetmana Jana Klemensa Branickiego. Została wyświęcona ku czci świętego Jana Chrzciciela, patrona fundatora świątyni. Cerkiew ta spłonęła w roku 1889. Obecna cerkiew prawosławna powstała w miejscu spalonej XVIII-wiecznej cerkwi.


Zachował się w niej jeden jedyny obraz przypisywany Mirysowi "Matka Boża ze stojącym Dzieciątkiem", choć w starej świątyni mogło być ich więcej.



To już ostatnie z dzieł przypisywanych Mirysowi w województwie podlaskim. Jednak w monografii artysty autorstwa Stanisława Szymańskiego znajduje się wzmianka powtórzona za Troczewskim i Antoniukiem, że w Nowym Berezowie położonym nieopodal Szczytów-Dzięciołowa znajdował się obraz kościelny o nieznanym temacie. W Nowoberezowie rzeczywiście znajduje się bardzo ciekawa drewniana cerkiew (jedna z dwóch świątyń prawosławnych w tej wsi)  zbudowana z fundacji Izabeli Branickiej w roku 1771.



Możemy w niej zobaczyć jedyne zachowane do dziś XVIII-wieczne sufitowe polichromie w drewnianych świątyniach województwa podlaskiego nieznanego autorstwa. W świątyni znajdują się 3 inne obrazy, niszczejące już mocno o nieznanej metryce. Być może ich wykonanie jest późniejsze, a być może autorstwo jednego z nich można przypisać Mirysowi? Oto jeden z nich.




autorka zdjęcia: Maria Łukaszewicz

A może śladów wzmiankowanego obrazu należałoby szukać w nieodległej Łosince? Co prawda obecna cerkiew prawosławna została wybudowana w roku 1886, jednak wcześniejsza - unicka została wzniesiona z fundacji Izabeli Branickiej w roku 1778. Choć istnieją przypuszczenia, że została przeniesiona z Nowoberezowa właśnie, może wraz z obrazem?

Wędrując śladami Mirysa na Podlasiu napotykamy na wiele nierozwikłanych zagadek. Nie może być jednak inaczej, skoro twórczość tego malarza o dość znanym nazwisku nie została w dogłębny sposób zbadana.

Stanisław Szymański "Sylwester August Mirys", Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław, 1964.

Andrzej Ryszkiewicz, Mirys Augustyn (1700-1790), malarz, PSB, t. 21, Wrocław, 1976.

Krzysztof Antoni Jabłoński "Biały i czerwony. Kościoły białostockiej parafii farnej", Białystok, 2008.

Urszula Kraśnicka "Kościół - pomnik", Białystok, 1998.

Izabela Szymańska, Aneta Średzińska "Pałac Branickich. Historia i wnętrza", Białystok, 2014.

Ks. Mieczysław Olszewski, "Badania proweniencyjne nad książkami Augustyna Mirysa z Biblioteki Archidiecezjalnego Wyższego Seminarium Duchownego w Białymstoku", Bibliotekarz podlaski, nr 6/2003.

ks. Jan Nieciecki, "Opowieści o polskim "Wersalu"", Biuletyn Konserwatorski Województwa Białostockiego, 1995.

ks.. Jan Nieciecki, "Opowieści o polskim "Wersalu"", Biuletyn Konserwatorski Województwa Białostockiego, 1996.

ks. Eugeniusz Beszta-Borowski "Dzieje parafii katolickiej Narodzenia Najświętszej Maryi Panny i św. Mikołaja w Bielsku Podlaskim", Drohiczyn 2012.

Krzysztof Miller, "Uwagi konserwatorskie o obrazach w Szczytach-Dzięciołowie przypisywanych Augustynowi Mirysowi", Biuletyn Konserwatorski Województwa Podlaskiego, 2000.

Grzegorz Sosna, Doroteusz Fionik, "Pasynki i okolice", 2001.

Krzysztof Stawecki, "Konserwacja malowideł w cerkwi w Nowoberezowie", Biuletyn konserwatorski województwa białostockiego, 1996.