Moje wrażenia z wielokrotnych podróży po Polsce centralnej (szeroko rozumianej) są następujące: teren płaski, drogi gorsze (poza autostradami i ekspresówkami), lokali gastronomicznych niewiele, w architekturze dominuje socjalistyczna kostka polska, jak ją określają w katalogach architektonicznych na Zachodzie. Oczywiście generalizuję, ale ogólne wrażenie mam takie, że jest to nudniejsza część Polski. Wjeżdżając z dróg centralnych na drogi wiodące na Podlasie, czy do Ziemi Lubuskiej, mijamy zatrzęsienie lasów, jezior (jak na Ziemi Lubuskiej), miejscowości z ciekawą architekturą (drewnianą, jak na wschodzie, czy poniemiecką murowaną, jak na zachodzie). Podobne wrażenia miałem przez większą część trasy po zjeździe z autostrady A2 na Poddębice, jadąc do Siedlikowa położonego w południowej Wielkopolsce. Tuż jednak przed sąsiadującym z Siedlikowem Przedborowem zaczęły się malownicze lasy, a gdy się skończyły zobaczyłem zieloną tablicę z napisem Siedlików.
Sam Siedlików nie wyróżnia się niczym szczególnym. Ot typowa, nieciekawa wioska leżąca przy drodze Mikstat-Ostrzeszów. Osoby mijające miejscowość mogą nie zorientować się, że posiada metrykę XIII-wieczną. Jedynie w centralnej części wsi po prawej stronie mignie niepozorny, sczerniały z upływu czasu drewniany kościółek pw. św. Andrzeja Apostoła.
Pierwsze wzmianki o istniejącym w Siedlikowie kościele pochodzą z roku 1310 z Xięgi Fundacji Biskupstwa Wrocławskiego. Mowa jest tam o gruncie we wsi Siedlików, przeznaczonym na utrzymanie kościoła filialnego i na wynagrodzenie dla proboszcza ostrzeszowskiego za odprawianie w nim nabożeństwa. Durgi kościół został ufundowany w miejscu pierwszego w XVI wieku. Obecny, z drzewa modrzewiowego powstał w 1778 roku dzięki funduszom mieszkańców wsi, gdyż poprzedni groził zawaleniem. We wnętrzu kościoła, czego nie udało mi się zobaczyć, znajdują się trzy nadstawy ołtarzowe w stylu barokowo-ludowym. Jedna z nich w ołtarzu głównym z podobizną św. Andrzeja pochodzi z XVII wieku.
W Siedlikowie trafiłem na jedyną kwaterę agroturystyczną w przysiółku Jaźwiny, czy też hubie Jaźwiny, jak go zwie Marian Pilot. Zostałem przyjęty iście po królewsku swojskimi potrawami: przepysznym chlebem z serem białym i żółtym, pogawędziłem o lokalnych sprawach z właścicielką gospodarstwa i ruszyłem do Ostrzeszowa.
W Ostrzeszowie, malutkim miasteczku na południe od Siedlikowa przede wszystkim interesował mnie kościół pw. Wniebowzięcia NMP. Piękna XIV-wieczna świątynia gotycka sąsiaduje z drewnianą dzwonnicą, pomnikiem katyńskim (jedna część poświęcona zmarłym lecącym do Smoleńska na uroczystości katyńskie) oraz pomnikiem wystawionym św. Tadeuszowi Judzie, w podzięce za uwolnienie z obozów koncentracyjnych i więzień. Nad jednym z wejść do kościoła kolorowa figura św. Floriana. Ostrzeszów posiada malowniczy ryneczek, a moja wyprawa do tego miasteczka była jeszcze owocna z innego powodu. Kupiłem poszukiwaną lata całe książkę Artura Rhode "Wspomnienia ostrzeszowskiego pastora".
Siedlików i Ostrzeszów wiąże osoba mojej prababci Józefy z Uzarków, a także jedna z najtrudniejszych zagadek genealogicznych, która na razie wymyka się skutecznie próbom jej rozwikłania, związana z Balbiną Kaczmarek moją praprababcią. Jest prawdopodobne, że mieszkała w Siedlikowie i mogła uczęszczać do kościoła filialnego pw. św. Andrzeja. Józefa zaś, jej córka, ochrzczona została właśnie w ostrzeszowskiej świątyni. A oto co dotychczas ustaliłem w sprawie Balbiny:
1. 11 sierpnia 1884 roku w księgach stanu cywilnego parafii rzymskokatolickiej w Ostrzeszowie natknąłem się na akt chrztu Marianny Kaczmarek, córki Balbiny Kaczmarek, zamieszkałej we wsi Niedźwiedź. Marianna została ochrzczona 17 sierpnia tegoż roku, a rodzicami chrzestnymi byli Marcin Błoch i Barbara o nieczytelnym dla mnie nazwisku. Brak wzmianki o ojcu Marianny.
2. W tychże samych księgach, co wyżej, znajduje się zapis o chrzcie mojej prababci Józefy, córki Balbiny Kaczmarek, zamieszkałej w Siedlikowie. Józefa urodziła się 9 marca 1888 roku, a został ochrzczona 2 dni później. Rodzicami chrzestnymi byli Jan Smolarz i Józefa Kaczmarek. Brak wzmianki o ojcu Józefy. Czy chodzi o tę samą Balbinę, która cztery lata wcześniej urodziła Mariannę, można tylko spekulować.
3. Józefa Kaczmarek (prababcia) od pewnego czasu zaczęła używać nazwiska panieńskiego Uzarek. Pierwsza taka wzmianka pochodzi z aktu zgonu żniwiarza Marcina Uzarka, zmarłego 7 maja 1909 roku w Buchow Carpsow koło Berlina. W akcie zgonu jako świadek występuje Józefa Uzareck, żniwiarka. Czyżby już wtedy została uznana za córkę Marcina? A może już wtedy Marcin i Balbina byli małżeństwem? W księgach zaślubionych parafii ostrzeszowskiej, pokrywających lata 1850-1889 nie znalazłem aktu ich ślubu.
4. Metryka ślubu Józefy i Aleksandra Kurosińskiego którą otrzymałem ze Standesamt w Bottrop, dokumentuje małżeństwo zawarte przed urzędnikiem stanu cywilnego 25 stycznia 1913 roku. Józefa występuje w nim pod nazwiskiem panieńskim Uzarek. Jest również informacja o jej rodzicach: Marcinie Uzarku, robotniku dniówkowym, zmarłym w Priort w Brandenburgii (Buchow Carpson i Priort leżą niedaleko od siebie) i jego żonie Balbinie Kaczmarek zamieszkałej w Horst-Emscher. Jest to pierwszy dokument, jaki znam, określający Balbinę, jako żonę Marcina Uzarka.
5. Metryka ślubu Józefy i Aleksandra Kurosińskiego, zawartego w kościele rzymskokatolickim pw. św. Cyriaka w Bottrop 2 dni później, 27 stycznia 1913 roku wymienia Józefę wciąż pod panieńskim nazwiskiem Kaczmarek. W rubryce rodzice podane jest tylko nazwisko Kaczmarek, imiona Balbiny i Marcina w nim nie figurują.
6. Metryka ślubu Józefy, wdowy po Aleksandrze Kurosińskim i mego pradziadka Józefa Paczkowskiego, zawartego w Bottrop przed urzędnikiem stanu cywilnego 8 sierpnia 1914 roku wymienia rodziców Józefy: Marcina Uzarka, robotnika dniówkowego, zmarłego w Priort w Brandenburgii i jego żonę Balbinę Kaczmarek, zamieszkałą w Bottrop.
Wynikałoby z powyższych dokumentów, że Marcin i Balbina wzięli ślub. Czy było to w Ostrzeszowie, po roku 1889, czy też w jednym z niemieckich miast, gdzie wyemigrowali, pozostaje zagadką. Podobnie jak losy Balbiny po roku 1914.
Odnośnie Twoich spostrzeżeń dotyczących centralnej Polski, mam podobne odczucia. Podczas niedawnej podróży przez wspomniane tereny towarzysząca mi przyjaciółka i ja doszłyśmy do zgodnego wniosku, że wygląda na to, iż stolica przez lata (wieki) wyssała prawie wszystkie soki z otaczających ją ziem...
OdpowiedzUsuń